Skip to content

Mroczne Światy: Rozdział 1

0 0 votes
Article Rating

Rozdział 1: Kaja


Współczesność , Rok 7532


– Jeszcze tylko jeden dzień – pomyślałam idąc w kierunku Krupówek.
Uliczki w początku grudnia były zatłoczone przez turystów. Powinnam się cieszyć bo jako pilot wycieczki zawsze znalazł się ktoś, to chciał poznać „wszystkie ciekawe miejsca w Zakopanym”. Słyszałam w swojej głowie już ich głosy i roześmiane buzie dzieci, szarpiące swoich rodziców za ręce i bluzy, krzycząc:
– Mamo, mamo…. Plose, choć tam.
Te bardziej dorosłe zazwyczaj siedziały cicho, pisząc lub oglądając newsy na portalach społecznościowych, bądź właśnie robiąc sobie zdjęcia.
Minęłam kolejne z czerwonych świateł, nie czekając na zielone i skręciłam w lewo. Z dala było widać oświetlone brukowe uliczki Krupówek, okrzyki radości i bólu czy szum silników aut. Miasto właśnie zaczęło żyć już świętami Bożego Narodzenia, choć nie ma jeszcze śniegu czy nawet mrozu. Pod lampami świeciły duże i plastikowe choinki, bombki czy inne rozmaite wzory. Zaś na samym środku Krupówek, podobno postawili nawet żywą, zieloną choinkę. I pomyśleć, że nadal mamy po dwadzieścia stopni w dzień.


Minęłam jakiś sklep z pamiątkami i Żabkę. Wielkie lustro ukazywało ciepło ubraną, niską blondynkę, której włosy rozwiewał wiatr. Pchając je do ust i oczu. Dwudziestoczteroletnia dziewczyna z odbicia miała czarne oczy, teraz wymalowane dodatkowo czarnym tuszem, co dobrze kontrastowało z wściekłe czerwoną szminką. Zgrabna i cicha dziewczyna ze wsi.
– Jeszcze tylko przeżyj jutro – powtórzyłam do odbicia w lustrze – A jeśli będziesz grzeczna, pociąg zabierze cię z powrotem do mamy i taty.
– Przepraszam? – zaczepił mnie jeden z przechodniów – Wie może pani w którym kierunku dojdę do – tu przeczytał nazwę z telefonu – Pomnika Turysty?
Kilka chwil zajęło mi zrozumienie co dokładnie powiedział do mnie starszy człowiek, patrzący na mnie z przerażoną miną. Miał bladą, w tym świetle niemal, że białą cerę. Jego oczy, gość w ogóle nie miał źrenic. Do tego tatuaż na szyi w kształcie odwróconej litery A, ściętej na połowie. Drugi, po drugiej stronie szyi był zasłonięty. Coś sprawiało, że czułam strach.
-Nie. – Odpowiedziałam szybko i ruszyłam przed siebie – Ja nie stąd.
Nigdy nie lubiłam wspominać incydentów, które zatarły mi się w pamięci. Ale w takich chwilach, jak ta – kiedy rozdrażniony mężczyzna, prawdopodobnie na dragach zaczepia cię w małej uliczce… Wspomnienia o dziwnych i wytatuowanych facetach, ubranych – jak gdyby wrócili wprost ze średniowiecza. Takie chwile zawsze wywoływały we mnie ciarki na ciele.
– Trzeba w końcu zapisać się na samoobronę. – po raz kolejny powiedziałam, że to zrobię.
Przeszłam kilka metrów i weszłam do kolejnego sklepu, który oferował ciepłe i gotowe, domowe dania.
– Dzień dobry? – powiedziałam zbyt głośno  nie widząc starszej pani, która tutaj bywała.
– Czy ja słyszę dobrze? – odpowiedział zbliżający się głos zza lad – Kaja. Jak miło cię znów widzieć.
Starsza pani dziś miała na sobie kolorową koszulkę i czarne spodnie, typowe dla starszych osób, patrząc na mnie spod dużych okularów, uśmiechała się.
– Dobrze cię widzieć.
– Przychodzę tutaj codziennie. – odpowiedziałam. – Zawsze o tej samej porze.
– Tak. – odpowiedziała ze spokojem, którego chyba mi brakowało. – Mam coś dla ciebie.
Wyciągnęła spod lady srebrny łańcuszek, na którym końcu był symbol gromu bądź strzały. Uśmiechnęła się szyderczo, ale szczerze i wręczyła go do moich dłoni.
– Dziękuję. Nie wiem co powiedzieć.
– Nie mów nic. – patrzyła na mnie – Daj, pomogę ci założyć.
Obróciłam się, po czym usłyszałam lekkie i ciche pstryknięcie.  Nie wyglądał źle. Był ładny i dany z serca. Nie potrafiła bym odmówić.
– Pasuje ci. – uśmiechnęła się.

***


Gdy otworzyłam drzwi nr jedenaście, powitała mnie ciemność. Momentalnie zapaliłam światło, wchodząc do środka z ciepłym obiadem, który zarazem był moją kolacją. 
Ściągam z siebie ciężki płaszcz i buty. Odstawiając obiad na stół w pokoju, zaczęłam rozbierać się. Pierwszy zawsze musiał być gorący prysznic. Kochałam siedzieć tam czasem i nawet godzinę.
– Szkoda, że nie ma tutaj wanny.
Omiotłam wzrokiem na szybko pokój, zagracony bielizną i ciuchami, które zazwyczaj nosiłam jeden dzień by następnie porzucić owe i założyć nowe. To kolejna rzecz, która w sobie lubiłam, bałaganiarstwo.
– I tak nikt tu nie zachodził. – powiedziałam usprawiedliwiająco – A skoro nie mam gości, to nie jest to bałagan. – zaśmiałam się krocząc do łazienki.
Włączyłam ciepłą wodę, uprzednio sprawdzając czy aby na pewno jest ciepła i weszłam do środka. Gorąca woda lała się na moje włosy, spływając po ciele. Zamknęłam oczy, nie myśląc o niczym, w ten sposób odpoczywając.
Gdy z zarzuconym na siebie jedynie ręcznikiem, weszłam do pokoju włączając telewizję. Moje danie główne na ten dzień było już zimne.
– Jutro będę musiała zjeść najpierw. – Skarciłam siebie w myślach.
– Pierogi z kapustą i serem – przeczytałam – Z esencja polskiego domu państwa Łuniewskich z Świetogóry. – uśmiechnęłam się dodając coś od siebie.
Faktycznie, pierogi smakowały jak swojskie. Jedną ręką grzebiąc w telefonie najnowsze newsy z kraju, sprawdzałam czy coś ciekawego mnie ominęło. Telewizor choć grał, nie oglądałam go zbyt wiele.
Po wciągnięciu kolacji i usadowiwszy się wygodnie w fotelu, z lampką czerwonego wina półsłodkiego i kolejną lekturą pani Bonowicz, Gdzie diabeł mówi dobranoc – zabrałam się za czytanie.
Była to moja pierwsza lektura napisana przez polskiego artystę.
– Może będzie i ciekawy ten przypadek, co?

***



– Ostatni dzień. – pomyślałam, widząc oświetlone Krupówki. – Może zmienimy nieco trasę?
Przeszłam szybkim krokiem cichą o poranku ulicą i chwilę później znalazłam się na brukowanym deptaku, mijając po drodze świąteczne ozdoby, przyozdobione sklepy z pamiątkami czy restauracje. Wszystko wyglądało tak pięknie.
– W nocy musi być tu bajecznie. Jak co roku. – rozmarzyłam się.
Deptak o tej porze był jeszcze pusty. Jak u każdego poranka. I choć mróz dziś lekko szczypał w twarz – nie było mi zimno, wręcz przeciwnie musiałam się rozebrać.  W owym momencie moje oko wypatrzyło coś w oddali, za sklepową witryną. Przeszłam szybciej kilka metrów dalej i podeszłam bliżej.
Za szkłem lśnił wisiorek na podstawie, ze złota, chyba.
– Ależ ty piękny. – spojrzałam nieco w dół – Łooo, ale też i zbyt kosztowny. – uśmiechnęłam się. – Mama będzie musiała oprzeć się smakiem.
Ponownie wyciągnęłam ręce do ciepłych kieszeni i ruszyłam przez środek deptaku dalej przez środek.
– Ejj – rozbiegł się dźwięk dzwonka po pustej przestrzeni – Uważaj…
Wyrwana z własnych myśli odskoczyłem w lewo i obejrzałam się najpierw za siebie, a później w prawo, wprost na przejeżdżający, górski rower.
– Rower? Ale tu nie wolno … A tam kto leży?
W oddali, pod jednym ze śmietników leżało okryte grubą kurtką ciało.
– O nie, tylko nie to.   – moje ciało zaczęło się denerwować dostając drgawek. – Może tylko śpi?
Podszedłem bliżej, stojąc kilka metrów od ciała. Ruszyło się i zrzuciło z siebie ciężką kurtkę, odsłaniając tym samym plamy jasnej krwi wokół.
Nie pamiętam czy był to bieg, czy jeszcze trucht. Serce zaczęło walić mi co raz szybciej.
– Halo, słyszysz mnie? – mówiłam sprawdzając puls. – Słaby, ale jest. Halo, słyszy mnie pani?
– Tak – powiedział ochrypły glos kobiety.
Rozglądałam się dookoła, sprawdzając czy aby kogoś widać. Dopiero teraz dostrzegłam tłum gapiów, w bezpieczniej odległości przyglądający się sytuacji.  Blade i chude twarze, z zapadniętymi oczami. Z pustym wzrokiem i bez śladu współczucia czy chęci pomocy. Część z nich, ci którzy bardziej przypominali ludzi, zdrowych i silnych nosiła po całym ciele tatuaże.
– Już są…. – zachrypiała.
– Niech ktoś zadzwoni na pomoc! – krzyknęłam obracając się do tyłu. – Ona umiera. – łzy same spłynęły mi po policzkach.
Krople spadły na czerwone i blade ciało kobiety. Jej oczy mieniły się odcieniami złota, tak jak blade już tatuaże w kształcie błyskawic czy kołowrotu na rękach. Jeden, tylko jeden zapamiętałam zbyt dobrze, by móc go zapomnieć.  Szukając i uciskając rany kłute na brzuchu, zauważyłam duży tatuaż. Przedstawiał dużą lalkę, wypchaną słomą i ubraną w stare i porwane ciuchy dzieci. W tle widniała zima, ale i pierwsze oznaki wiosny, chyba przebiśniegi i rzeka, która płynęła dalej w dal.
Miejsca, na które spadały moje łzy, miałam wrażenie, iż ożywają. Nagle miejsce, w którym widniały kwiaty zrobiły się wściekle białe. Czarne linie ożywały.
Tatuaż przypominał mi dzieciństwo, wioskową szkołę podstawową, gdzie w pierwszy dzień wiosny szło palić się Marzannę, krzycząc by przegonić zimę i powitać wiosnę, brnąc często przez zaspy śniegu w stronę polany, na którym środku rosło wielkie i stare drzewo. Tylko w tym miejscu była rzeka, której woda była rwąca i zimna.
Miałam wtedy osiem lat, gdy po raz pierwszy pozwolono mi wsiąść Marzannę i przy pomocy nauczyciela wrzucić jej paląca się kukłę do wody.
– Dziękuję Wołchwie. – uśmiechnęła się i zamknęła oczy – Przekaż starcowi…. Będzie wiedział…… Musi….
– Nie śpij. Jeszcze chwila. Zaraz ktoś przyjedzie. – zaczęłam płakać, a łzy leciały na martwe ciało kobiety – Jestem Kaja, Kaja.
W tym momencie ktoś złapał mnie za ramię.
– Nawet… Nawet nie wiem, jak masz na imię.
– Ona już nie wróci.
Obejrzałam się za siebie, na młodego chłopca o niebieskich oczach i jaskrawych włosach, które nieco przysłaniały mu twarz. Był ubrany w biały koszulek i czarne, długie spodnie. Jego ciepłe ręce dotknęły moich. Były ukojeniem. Po raz pierwszy poczułam się spokojniej. Jak gdyby świat, który mnie otaczał – nie istniał. Szybko puściłam rękę i uciekłam zapłakana.
Dotarcie do biura turystycznego zajęło mi zaledwie chwilę, choć oddalone było przynajmniej dziesięć minut drogi od deptaku.
Otworzyłam przeszklone drzwi i weszłam do środka. Pomieszczenie nie było duże. Ściany obwieszone w zdjęcia z różnych miejsc świata, także w mapy czy pięknego Zakopanego. Do tego dwa biurka i komputery. Na prawo były drzwi do toalety, a na prawo małe pomieszczenie, w którym można było zrobić sobie kawę.
Dziś, zaraz po zdjęciu płaszcza i torebki wybrałam krzesło. Musiałam doprowadzić siebie do stanu używalności.
Drzwi otworzyły się na nowo i do pomieszczenia wszedł kolejny, i ostatni pracownik.
– Haj mała. – spojrzał na mnie – Co się stało?
– Hej.
Sebastian był wyższy i starszy ode mnie. Jego wzrok przenikał mnie swoim wzrokiem. Znał mnie nad wyraz dobrze. A czasami myślałam, że lepiej niż ja sama. Jak zawsze ładnie ubrany facet.
Usiadł na drugim krześle, przystawiając je bliżej i dotknął moich mokrych dłoni.
– Powiesz mi? – powiedział cicho
Wytarłam łzy i zaczęłam o wspomnieniu kobiety l, która usiłowałam uratować.
– Ciekawe. Bo byłem tam. Przed chwilą. Deptak był pusty.
– Nie możliwe… sama tam byłam. Widziałam jak umiera.
– Ej, spokojnie. Wierzę ci. – uśmiechnął się. – Weź sobie wolne i jedź do rodziny już teraz. Ja sobie tutaj poradzę, to tylko jeden dzień więcej.
-Tak?  Na pewno? – próbowałam by na mojej twarzy pojawił się uśmiech, ale nic z tego nie wyszło.
Na twarzy Sebastiana pojawił się spokój, który mnie, w tym momencie zmartwił. Nadal w pamięci miałam kobietę leżącą we własnej krwi, której nie mogłam w żaden sposób pomoc. Nie potrafiłam usiąść na miejscu, coś kazało mi stąd wyjść i wracać do rodzinny, gdzie będę bezpieczniejsza.  Wręcz przeszywało mnie uczucie ciągnięcia za rękę, zimnej dłoni.
– Muszę ochłonąć. – oznajmiłam wstając i wycierając spocone ręce w czarne leginsy. 
– Leć. – uśmiechnął się sztucznie. – Gdy poznasz swoje tereny przejdzie ci.
– Skoro tak mówisz. – uściskałam na pożegnanie Sebastiana – A więc, wszystkiego najlepszego, szczęśliwego nowego roku… – otworzyłam drzwi i spróbowałam się uśmiechnąć.
– Tak, dzięki. Baw się dobrze mała. – podniósł rękę, na pożegnanie. Zrobiłam to samo i zamknęłam za sobą drzwi.
Zimne powietrze momentalnie powitało mnie i zwiało delikatny dotyk ciepła, który panował w biurze.
– Uff… – złapałam świeżego oddechu – Dziwnie się czuje w jego towarzystwie.
Powiedziałam do siebie, nakładając grubą czapkę na głowę. Wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer ojca.
– Hej – w mojej głowie pojawił się obraz uśmiechniętej twarzy taty, stojącego w pokoju gościnnym, oglądając w tym momencie telewizję. A za nim mama i strzelające suche drzewo w kominku, przy którym leży już stara Sonia, mój czarny labrador.
Od razu ciepło mi się zrobiło na sercu, zaczęło brakować straconego czasu. Ale wiedziałam też, dlaczego stamtąd “uciekłam”.
– Hej tato.  Co tam u was słychać? – nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę.
W oczach pojawił mi się obraz młodzieńczych lat. Te lasy i polany, które były tylko moje, gęste i porośnięte dzikimi kwiatami. Uciekałam tam każdego dnia, bez względu na porę i czas.
Gdy reszta mojego pokolenia potrafiła się śmiać i balować przy alkoholu i narkotykach, poznawając przy tym pewnie swoje ciała, ta mała i zamknięta w sobie dziewczyna w tym czasie pomagała swoim rodzicom w codziennych obowiązkach na wsi. Dziś, patrząc na to z przypływu czasu – chyba jestem wdzięczna, za to, iż nie miałam czasu dla innych.
– Halo? Jesteś tam?
– Tak, przepraszam. Zamyśliłam się – usłyszałam cichy śmiech – Tak sobie myślałam by przyjechać do was na dłuższy czas.
– Przyjechać? – odezwał się drugi głos w telefonie – Czekamy na ciebie córcia.
To był głos mamy. Wiedziałam, że będzie to dla nich odpowiedni prezent.
– Dlaczego nic nam wcześniej nie powiedziałaś? – zapytał tato
– Chciałam zrobić wam niespodziankę.
– I żebyśmy dostali zawału, tak? Gdy zapukasz do drzwi? Co? – zaśmiał się, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.
– Ha, nie. Ale chciałabym ujrzeć w tym momencie wasze twarze. 
– Zadzwoń, kiedy będziesz już u nas, w Świetogórze. To podjadę po ciebie na przystanek.
– Dobrze. Odezwę się później.
– Pa Kajo, do później.
– Czekaj. Fajnie jest was znów usłyszeć.
– Ciebie też.

Published inMroczne Światy
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] Mroczne Światy: Rozdział 1 […]

1
0
Would love your thoughts, please comment.x