Rozdział 3 / Nali
Gdy obudziłam się, słońce dopiero wschodziło. Ręka nadal mnie piekła, ale nie przejmowałam się tym za bardzo. W mojej głowie nadal tkwiły obrazy z poprzedniej nocy i non stop układałam je, od początku do końca. Nawet nie myślałam co by się stało, gdyby Tom nie chciał wyjść na spacer. Swoją drogą co on tam robił o tak później godzinie?
Na dole było już słychać poranne, przyciszone rozmowy. Dokładnie wiedziałam na jakie są tematy. Na nowo pakuję się w problemy, które doprowadzą mnie do kolejnego nieszczęścia. Wystarczy, że już rok temu straciłam rodziców, a nadal włóczę się sama po nocach. Nie chciałam być dla nich problemem. Wystarczyło już to, że wzięli mnie pod swój dach. I tu zwykłe przepraszam nie wystarczyło. Miałam nadzieję, że dzięki Tomowi zmienię swoje postępowanie. Ale nikomu nie mogłam tego obiecać, nawet sobie.
Gdy usłyszałam głośny huk drzwi wejściowych, zerwałam się na równe nogi. Ubranie starych ciuchów zajęło mi zaledwie chwilę. Stałam już na schodach obserwując co się stało. Dopiero po chwili zauważyłam, kto stoi w kuchni.
Nigdy nie przypuszczałam, że zjawią się u nas osobiście. Co prawda nie wszyscy z Rady ale ich dwóch największych członków, od których poniekąd należała decyzja. Pierwszym z nich był jeden z najstarszych elfów w naszej wsi. Jego twarz wyglądała strasznie, poszarpana przez liczne szwy i starość. Jednak jego wzrok nadal potrafił przeszyć niczego nie podejrzewającego elfa, wzdłuż i w szerz. Był on niższy ode mnie ale za to bystry i nieugięty. Nie bez powodu dzierżył władzę nad resztą Starszyzny. Dlatego jego wizyta tutaj, miała większy interes. Nie wiedziałam jeszcze jaki, ale pojawienie się go tutaj, mogło nad przysporzyć tyle samo dobra co i zła.
Drugi z nich był o wiele wyższy od pierwszego. Nie widziałam go jeszcze. Musiał być nowy i od razu rzucony na głęboka wodę u boku najlepszego. Ale jego ranga w radzie musiała być wysoka, skoro przyszedł z samym dyrektorem.
Po woli zeszłam na dół, starając się robić to jak najciszej. Dotarłam już do kuchni, gdy zza drzwi do dużego pokoju, w którym witaliśmy gości, powitał mnie niski i męski głos.
– Witaj Nali. – nie krzyczał lecz doskonale go słyszałam – Przyjdź do nas, czekamy już tylko na ciebie.
Obróciłam się na piecie i szybkim krokiem weszłam do pokoju gościnnego. Był on większy od reszty pomieszczeń, bogato zdobiony i przestronny. Na jednej ze ścian była duża, dębowa ze złotym okuciem komoda, nad którą wisiało duże lustro. Reszta ścian była pokryta licznymi, rodzinnymi pamiątkami. Nie miałam czasu by się nim przyglądać. Rzadko dlatego też bywałam w tym pomieszczeniu. Usiadłam na jednej z sof, która najwyraźniej na mnie czekała i spojrzałam na przedstawicieli rady.
– Nazywam się Gregory Ralwey. – powiedział starszy z ich, a oczy miał zamknięte.
Mimo to czułam na sobie jego wzrok, który cały czas badał nas i nasze zachowanie, jakby chciał mieć pewność kiedy z naszych ust wychodzi kłamstwo, a kiedy mówimy prawdę. Widziałam, że kiedy mówi patrzy się na mnie, przez co czułam się nieswojo. Moja ręka nadal piekła i pociła się potwornie.
– Mój kolega to Rafael Trond . – uśmiechnął się i otworzył oczy patrząc już na wszystkich zebranych.
Dopiero wtedy zobaczyłam Toma. Siedział dokładnie obserwując całe otoczenie, po mojej lewej stronie. Byłam zbyt zajęta obserwowaniem Ralwey’a by go zauważyć. Jednak on cały czas skupił się na tym co mówi starzec. Nie obracał się, a i miałam wrażenie, że oddychać też zapomniał. Chciałam się z nim przywitać bądź szepnąć coś miłego ale mój głos zawahał się, po raz pierwszy.
– Chyba nie muszę mówić dlaczego tu jesteśmy. – zaczął a głos był tak spokojny, że aż senny. – Dlatego przejdźmy od razu do setna. Co ułatwi i przyspieszy nam całą sprawę. – jego wzrok skierował się na mnie.
Nie tylko jego wzrok czułam na sobie. Wiedziałam, że i rodzice Sary jak i już teraz Tom na mnie spogląda w oczekiwaniu tego co powiem.
– Opowiedz nam co się wydarzyło. Od samego początku. – Wiedziałam co muszę zrobić. Powiedzieć dokładnie to samo co wczoraj. Tylko czy dziś się to uda?
Zaczęłam od tego jak zapragnęłam wyjść do lasu. Nie wiedziałam dlaczego i po co. Lecz dokładnie znałam cel mojej podróży. Wydawało się to dziwne ale wtedy, tym się nie przejmowałam.
Przez cały czas kiedy opowiadałam, patrzyłam w swoje nogi. Nie potrafiłam odwrócić wzroku i spojrzeć w oczy starca, który cały czas przyglądał się mi bacznie. Bałam się, że kiedy na nie spojrzę, on dostrzeże w moich oczach kłamstwo lub ukrycie ważnych dla nich informacji. Nie mogłam do tego dopuścić.
Skończyłam, pomijając fakt jakiej magii użył Tom, dodając zaś małą zmyśloną informacje o użyciu magii mniej skomplikowanej. Coś co mogło zmusić Morwerta do ucieczki.
– Nie był przyszykowany na kontratak. Był zaskoczony kiedy zobaczył Toma, który zaczął mnie chronić. – Skończyłam.
Przez dłużą chwilę nikt nie przerywał milczenia, nikt nie odważył się tego zrobić. Wszyscy więc wyczekiwali starca. Lecz Ralwey nadal wpatrywał się we mnie, jego kolega zaś notował coś w swoim notesie. Sytuacja robiła się ciężka do zniesienia. Czułam jak serce zaczyna bić coraz szybciej i szybciej, jakby zaraz miało wyskoczyć. W mojej głowie na nowo zaczęły powstawać nowe, zmyślone fakty na temat tego co stało się wczoraj, gdy na nowo ciszę przerwał starzec.
– Dobrze. – uśmiechnął się nie dając po sobie nic szczególnego poznać. – Przypuszczam, że historia Toma będzie podobna. – spojrzał na Toma, który jedynie kiwną mu głową – Możesz nam Nali powiedzieć czy Morwert mówił czego od ciebie chciał?
– Nie. – odpowiedziałam szybko i bez zastanowienia. – Nic nie mówił.
Wtedy ból stał się nie do zniesienia. Mój krzyk był pełen przerażenia. Wypełnił całe pomieszczenie. Czułam wręcz jak ktoś wypala mi gorącym żeliwem, znak na mojej prawej ręce. Z oczu poleciały mi łzy, gdy ja tarzałam się na drewnianej podłodze. Nikt do mnie nie podszedł, każdy obserwował z dystansem, za bardzo nie wiedząc co dokładnie się dzieje. Nikt nie chciał mi pomóc. Jedynie Tom, który w jednej chwili chwycił mnie swoją ręką.
Przypływ magii, która mnie wypełniła, pozwoliła zapomnieć o bólu. Już go nie czułam, lecz widziałam jak znak, staje się z każdą chwilą stary, lecz dobrze widoczny. Bałam się go, gdyż nie byłam pewna co oznacza. Przypuszczałam, a byłam pewna gdy zobaczyłam taki sam na dłoni Toma.
– Znak połączenia. – wychrypiał Ralwey. – cofając się w przerażeniu do tyłu – To dzieje się…
A gdy w moich oczach pojawiło się pytanie dodał:
– Bardzo stary znak elfów. Gdy ktoś uratuje elfa, ktoś czysty i nieskalany, z czystym sumieniem. – odchrząknął, czując jak jego głos się Łamie. – Jak wybawi czyjaś dusze od śmierci, wtedy dusza elfa zostaje połączona z duszą tego, który to zrobił. Do tej pory słyszałem o jedynym takim przypadku w historii. – cofnął się o krok i spojrzał po wszystkich zebranych wokoło. – Wtedy była to też młoda elfka, ale jej wybrankiem był jeden z Panów.
Widziałam jak wzrok wszystkich przygniata Toma do podłogi obok mnie. On jedynie pomógł mi wstać, dokładnie badając moja rękę, jedynie pokiwałam głową na znak, że wszystko gra.
Ja sama nie wiedziałam co o tym myśleć. O połączeniu dusz między nami. Nie wiedziałam co to może znaczyć i jakie konsekwencje może to przynieść. Ale mój strach znikł. Czułam się dumna i radosna jak nigdy wcześniej.
Spojrzałam na znak, na otwartej dłoni. Moje palce delikatnie dotknęły kantów znaku, starej i zarośniętej skóry w miejscu linii. W kształcie pentagramu w kole. Gdzie dwa ramiona wisiały ku dołowi. W jego środku widniały drzwi, bynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy. Całość okrywały korzenie bądź gałęzie drzew, wplecione w sam pentagram i wychodzące po za niego.
Czułam się dziwnie patrząc na niego. W niektórych momentach czując Toma, choć ten był zbyt daleko by nawet go dostrzec. Dość ciekawy uczucie, nowe i niebezpieczne, a jednak przyjemne.