Rozdział 5 / Tom
Dreszcze przeszyły moje ciało niczym szpitalna igła, przez gościa w białym fartuchu majaczącym coś ze starości, pod nosem. Robiło się lodowato w letnią noc. Serce zaczęło bić szybciej, a ciało drgać w niekontrolowany sposób. Zaczyna się – pomyślałem. Mnóstwo odgłosów, szumów i języków. Pojękiwania. Zaś w głowie ostry i przeszywający ból, który każde ci klęczeć, tak jak w obliczu króla. Poczułem ich zapach, byli tu i przyglądali się. W kręgu i po za nimi.
Nastała cisza, złowieszcza i głucha. Szukająca swoich ofiar w mroku. Niczym córka samego szatana przyszła odebrać to co straciła ostatnim razem. Samo oczekiwanie na nieznane przerażało. Nie chciałem patrzeć co robi Nali w tym momencie, ale czułem jej strach i jej obecność obok mnie. Bałem się tego co mogę zobaczyć. Zamknąłem oczy i starałem się zobaczyć siebie, wolnego.
W oddali, jakby to wiatr podstawiał mi duży kosz róż , o zapachu krwi. Dławiłem się tym zapachem. Mógłbym przysiąc, że słyszę i widzę jak idzie ku mnie kobieta z polany, którą odwiedzaliśmy z Nali tak często. W oddali słychać szum. To mały strumyk czystej jak łza wody. Ciepły wiatr delikatnie muska moje ciało. Choć wiem, że to niemożliwe czuje jak dotyka mnie delikatna ręka kobiety. Wyczułbym gdyby była to Nali. Jednak chowa się w cieniu. Nie widzę.
Wstałem szybko, jednak nie wychodząc z kręgu. Musiałem na nią spojrzeć. Nali unosił się dobrych kilka metrów nad ziemia, jakby to sam płomień unosił ją wysoko. Koło paliło się niebieskim ogniem, zaś wokół igrały ze światłem małe cienie. Zdawały się ciemniejsze od reszty nocy. W oczach jej można było zauważyć strach i panikę, która mieszała się z rozbawieniem i śmiercią. Bała się. Zmęczona, opadła z sił, jednakże za wszelką cenę starając się podołać. Zwyciężyć. Nie chciałam dłużej tego znosić. Wiedziałem, że będzie chciała dotrwać do końca. Zawsze musiała postawić na swoim, ale tego już było za wiele. Nie mogłem dopuścić by przeze mnie…
– Kreewn … – usłyszałem w swojej głowie jadowity i donośny głos mężczyzny. Głos był zbyt znajomy, co mnie przerażało jeszcze bardziej.
W mojej głowie nastała wojna. Padałem pokonany na piasek, podtrzymując się rękoma. Przed oczami pojawiły mi się obrazy martwych ciał i ludzi, którzy jeszcze pastwili się nad nimi. W jeden chwili obraz znikł a pojawił się drugi. Dziecko, które płaczę pozbawione wszystkiego. W końcu czarodziej nie wytrzymuje i zadaje cios, który rozszarpuje małe ciało na strzępy. Ta krew, była wszędzie i nadal jest. Czułem ją wszędzie i widziałem ją wszędzie.
Lecz później znów poczułem rękę kobiety. Była z kimś, kto był potężniejszy niż mógłbym przypuszczać. W ciemnościach było widać jedynie jej zarysy, wysokirj i szczupłej kobiety, która wybrała się na przedstawienie. Emanowała energią jaką pierwszy raz poczułem, sięgała nią dalej niż się można było spodziewać. Dalej niż ja.
Na nowo ostry ból, przeszył moja głowę. Czy tym razem to już koniec. Nie wiedziałem ile wytrzymam, lecz otworzyłem oczy. Wtedy je zobaczyłem. Cienie, mnóstwo cieni wijących się wokół mnie.
– To nie cienie. – wychrypiałem otępiały i przerażony tym co zdołałem zobaczyć. – To dusze.
Wokół było ich mnóstwo, wydawać się mogło starych czy młodych ludzi i dzieci, martwych i żywych. Wpatrywali się we mnie jakby była to ich ostatnia nadzieja.
W mgnieniu oka jednak wszystko się zatarło. Została jedynie ciemność. Choć, jakby ktoś stąpał po drewnianej, starej podłodze. Był co raz bliżej. Wraz z ich odgłosami, w oddali wyczuć można było bardziej intensywny zapach. Wiedziałem co to za zapach, który sam dyktował mi resztę. Zapach krwi i róż, choć nie widziałem ich koloru, wiedziałem, że są czerwone umazane od ludzkiej krwi. Demony szły na powitanie… Zamknąłem oczy z powrotem, nie będąc pewien czy chce ich widzieć.
– Nie będzie to takie proste Kreewn. – zarechotał stary ochrypły głos mężczyzny.
– Pomogę mu. – powiedział drugi, tym razem kobiecy, był miękki i pełen wdzięku. – Nawet gdyby to miało obrócić się przeciwko nam.
– Uważaj. – nagle odezwał się trzeci, był on głosem młodego mężczyzny, pełen jadu i zachwytu, aż ciarki przeszły mi po plecach. – Oni już tu są. – zawył z radością.
Wszystko odeszło szybciej niż bym mógł przypuszczać. Zrobiło się cicho i spokojnie. Nadal słychać było śpiew ptaków i wiejskie, nocne życie. Na nowo klęcząc na piasku, czułem się radośnie z myślą, że to już koniec. Wstałem i wrzuciłem na siebie szybko cichy by zobaczyć co dzieje się z Nali.
Gdy zobaczyłem ją klęczącą na piaskowej drodze, z głową wysoko uniesione ku gwiazdom, byłem przerażony. Jej oddech był ciężki i płytki, oczy zamknięte. Dopiero teraz popatrzyłem na nią inaczej niż zwykle.
Zobaczyłem , młodą i szesnastoletnią elfkę, której skóra mieniła się jasnym, zielono-niebieskim kolorem skóry. Jej blond włosy były długie do pasa. W ciemnościach zawsze miałem wrażenie, że pochłaniają światło, by później tworzyć jasną powłokę, bladego światła. Jej czarne jak i inne, wyróżniające się oczy. Za każdym razem mówiły mi, że była to dobra zmiana w moim monotonnym świecie.
Podszedłem do niej i ukląkłem obok, łapiąc ją za jej zimnie i delikatne ręce.
– Nali? – powiedziałem cicho. – Wszystko w porządku? To już koniec.
Jej twarz nabrała normalnego koloru, na której pojawił się lekki uśmiech. Wiedziałem, że jest wyczerpana. Czułem ją, każdym kawałkiem swojego ciała. Zawsze.
– Tak. – otworzyła oczy i spojrzała na mnie. – Myślę, że się udało. – Wstałem i pomogłem jej wstać. Nadal była słaba. Jej nogi były ciężkie.
– Myślę, że musimy wracać. – powiedziałem obserwując otoczenie. – Nie jest tu już bezpiecznie.
Nali przytaknęła, chwytając mnie za ramię. Razem zaczęliśmy iść w stronę domu. Droga wydawała się długa i ciężka. Chciałem podchwycić ja i zanieść wprost do łóżka. Lecz jej opór, że zdoła dojść o własnych siłach – wygrał. Musiałem jej jedynie wtórować, zmieniając temat na bardziej weselszy.
– Moje dwa gołąbki. – zarechotał męski głos, który słyszałem już.
Minęliśmy już pole kukurydzy. Byliśmy już naprawdę blisko domu. Wiedziałem, że dzisiejsza noc nie będzie łatwa, ale nie sądziłem, że aż tak.
Obróciłem się i zobaczyłem go. W czarnym do kostek płaszczu. Jego twarz skrywał czarny kaptur. Lecz poczułem jak się śmieje, jak jego twarz wykrzywia grymas wyższości. Był sam, wokół nie było widać nikogo innego. Lecz czułem ich magię i pewność, byli zbyt pewni siebie, a w szczególności on, Morwert.
– Morwert- zasyczałem. – Co cię tu sprowadza, w środku nocy.
– Tamta noc dalej siedzi mi w głowie. – zaśmiał się i ściągnął kaptur.
Jego twarz nabrała poważny ton. Wysoki i brodaty mężczyzna, który patrzył swoimi małymi oczami na nas, jak na swoje ofiary, które zapędził w kozi róg. Był zbyt pewny siebie – zauważyłem. Lecz jego ręce nadal spokojnie czekały w ukrycia długich rękawów.
– Czyli to zemsta. – zaśmiałem się, nie chcąc dzisiaj potworki z ostatniej naszej wspólnej nocy. – Stawiam, że nie jesteś dziś sam.
Wystarczyło słowo by w oka mgnieniu pojawiło się dziesięć nowych postaci w czerni, wyglądając przy świetle księżyca, wręcz identycznie. Jednak żaden z nich nie ściągnął kaptura. Przyglądali się nam w ciszy, otaczając Morwerta.
– Ostatnia noc nauczyła mnie trochę. – zaczął kroczyć wokół nowo zebranych. – Już wiem, co mogę się spodziewać i jestem na to przygotowany.
Nali miała nadal zamknięte oczy. Czułem jej ciepło i słaby oddech. Nie miałem jednak pojęcia jak w tej chwili mógłbym jej pomóc. Musiałem cos wymyśleć.
– Pocałuj ja. – zawył kobiecy głos w mojej głowie.
– Co? – powiedziałem w myślach.
– Zrób to. – zagrzmiał.
Nie miałem żadnej pewności, ale w tej chwili nie za bardzo mnie to przejmowało. Także dziwny głos zostawiłem na później.
Problem polegał ma tym, że gdy Nali była żywsza i promienna, moja energia wydawać się mogło, iż rośnie w siłę. Dziś, w tej chwili czułem jej brak. Wiedziałem jednak, że sam będzie mi ciężko cokolwiek zdziałać, mimo że gdzieś wewnątrz czułem się o wiele lepszy i potężniejszy.
Poczułem (po raz pierwszy, choć chciałem zrobić to już wcześniej) smak jest ust, czułem jak serce wali mi niemiłosiernie, a blizna na mojej prawej ręce robi się czerwona. Przypływ mocy, który szalał pomiędzy naszymi ciałami miał ochotę nas rozerwać. Nali otworzyła oczy, a jej policzki zaróżowiały.
W jednej chwili stworzyłem przezroczystą tarcze wokół nas, a druga wolną ręka pościłem pierwszy atak na wroga. Świetlista czerwona kula poszybowała wprost na jednego z maskowanych postaci, wyrzucając go kilka metrów dalej.
– Wiesz że nie mamy z nimi szans. – powiedziałem cicho, obserwując otoczenie.
– Ja może i nie, ale dla ciebie będzie to pryszcz.
Widziałem w oczach Nali zdenerwowanie. Bała się podobnie jak ja. Nie mogłem czekać na nasz koniec, gdy tylko tarcza rozsypała się w drobny mak, niczym szkło, wokół nas zrobiło się czerwono i żółto od mrożących krew świetlistych kul.
– Długo to nie wytrzymało. – zaśmiał się jeden z magów. – Twoja tarcza jest dla nas zbyt słaba, jak na dziedzica Kreewnów.
Nie czekałem ani chwili dłużej, gdy z mojej ręki wystrzeliły pierwsze czerwone kule. Wtedy po raz poczułem jak wypełnia mnie moc. Wiedziałem, że jest to nie wszystko; że gdzieś w środku mam większy potencjał. Czułem jak szybciej bije moje serce i serce Nali. Ręka piekła mnie żywym ogniem. Znak, który nosiłem już rok, teraz żarzył się czerwienią.
– Pomyśl o tym co chciałbyś zrobić. – powiedziała Nali – Pomyśl, a później rzuć w nich zaklęcie. Pełne gniewu. – dodała i uśmiechnęła się.
Łatwo było jej mówi – pomyślałem. Skupić się na chwile, myśląc o tym czego chcę dokonać wpuszczając do swojego ciała mrok. Czułem jak demony przejmują kontrolę nad moim ciałem i ruchami. Bałem się tego, ale dziś nie miałem zbytnio dużego wyboru. Słyszałem ich myśli i rozmowy, próbując jednak ich kontrolować – to ja podejmowałem decyzję. Musieli mieć moją zgodę na działanie.
Kolejna czerwona kula, wielkości piłki tenisowej wystrzeliła z moich rąk . Tarcza, która miała ochronić Morwerta przed resztą rozsypała się niczym szkło. Pozostał już jedynie atak. I następna …
– Brawo. – uśmiechnęła się Nali stając plecami do mnie, rzucając już zaklęcia na trzech stojących obok niej.
Morwert stal z tyłu. Po ataku na jego tarcze nadal się przyglądał wszystkiemu z istną ciekawością, jednak wycofał się dalej w tył, a gdy czerwona kula powaliła na ziemię kolejnego z zakapturzonych postaci, nerwowe cienie przeszły jego ciało. Widziałem ten grymas na jego starej i zniszczonej twarzy. Wtedy moje emocje wzięły górę nad tym co się dzieje. Nie troszczyłem się o własną obronę, atakowałem z całych sił bez jakiejkolwiek obrony.
***
Kolejna tarcza i kolejna chwila na złapanie oddechu i by po raz kolejny rzucić zaklęcie. Strzały padały w dwie strony. Kończyły się nam siły i pomysły. Nadchodziła śmierć, czułem ją w powietrzu jak gdyby stała obok niego i szeptała mu do ucha. Zrobiłem kolejny unik a żółta kula przeszyła puste powietrze obok mnie, powalajac stojącego z tyłu maga. Padł na ziemię.
– Nie potraficie pokonać dwóch nastolatków. – zawył Morwert, krocząc jak szaleniec w stronę pokazu.
Widziałem jak wyciąga swoją różdżkę, jak wyszedł przed szereg. Kula prosto leciała na nas. Atak szedł także z innych stron. Obroniłem dwa z trzech. Jeden udało im się osłabić ale i tak był na tyle mocny by wyrzucić nas daleko w tył. Wtedy poczułem lekkie mrowienie na całym ciele. Ręka ponownie zaczęła mnie mocno piec i swędzieć.
Leżałem pośród traw, zdała od ścieżki, w kukurydzy. Niebo nadal było takie same, gwiazdy i księżyc nadal świeciły. Dopiero teraz jednak zobaczyłem go inaczej. Był wielki jak na tą porę roku, a jego kolor dziwnie zaczynał się mieć czerwienią. Wstałem przerażony i zacząłem szukać Nali.
Pierwsze co przyszło mi na myśl to najgorsze. Nie mogłem jej znaleźć. Nigdzie jej nie słyszałem. Wokół jedynie słychać było wiwaty morderców Morwerta, stali przy nim słuchając go. Czyżby był to już koniec?
Nali…
Leżała w trawie. Miała otwarte oczy i uśmiech na twarzy, taki nieobecny. Nie miałem już sił, bałem się tego co mogę zobaczyć. Ale nie było już odwrotu. Klęknął przy niej, a z moich oczu poleciały pierwsze łzy.
– Nie udało się. – wytarłem łzy ręka. – Miałaś żyć.
– Tak widocznie miało być Tomaszu. – powiedział kobiecy głos.
Obejrzałem się dookoła. Na polnej drodze stała młoda i wysoka kobieta. Jej twarz była radosna, a zarazem pełna współczucia. Ubrana w białą suknie, która ciągła się po brudnej ziemi. Kroczyła po woli ku nam.
– Nie. To ja powinienem zginąć. Nie ona.
– Ty musisz żyć. Ten świat potrzebuje ciebie. Ta dziewczyna. – spojrzała na nią. – nie zasłużyła na śmierć, zawsze jednak będzie przy tobie. – poczułem jej dotyk na swoim ramieniu. – Tutaj, będę zawsze. – wskazała na serce.
Jej dotyk dodawał sił. Czułem jej ciepło, które rozchodziło się w moim ciele, koiło mój ból.
– Musze ją zabrać Tom. – spojrzałem w jej oczy, były koloru niebieskiego, a blond włosy sięgały jej do tułowia. – Wróci do ciebie w swoim czasie.
Wstałem i spojrzałem na wszystko z góry. Wtedy z dala zobaczyłem swoje ciało. Leżało bezbronne tam gdzie je zostawiłem.
– Wracaj do żywych i skończ to. – powiedziała.
Spojrzałem jeszcze raz na swój znak. Nadal był, nie zniknął jak można było się spodziewać.
– Dusza nie umiera Tomaszu. Ona zostaje i puki żyjesz ty, ona też będzie żyła.
Kobieta podeszła do ciała Nali i podniosła ja go góry, podtrzymując je za pomocą magii. Po czym uśmiechnęła się i odeszła spokojnie w głąb ciemności. By w końcu znikła mi z oczu, a spokój który do tej pory panował, zamienił się w szum i gwar zwycięzców.
– Czy tak wygląda śmierć?
Wstałem otrzepując się z połamanych liści i suchej ziemi. Ponownie wśród żywych ciężko łapiąc oddech, by jeszcze raz zobaczyć ich twarze. Wokół nastała cisza, czułem na sobie wzrok wszystkich, którzy przeżyli. Zero oddechów i szumów urywanych rozmów. Jedynie cichy szloch za moimi plecami, kobiecy.
Zrobiłem kolejny krok do przodu patrząc cały czas w czarne oczy Morwerta. Jego twarz przeszedł dreszcz. Jednak nie potrafiłem już się opanować, postanowiłem swoim demonom działać samemu. Musieli zapłacić za to co zrobili.
– Popatrzcie kto wrócił. – uśmiechnął się Morwert, okrążając mnie swoimi ludźmi dookoła.
– Zapłacisz za to. – powiedziałem.
– Chcesz mnie zabić? – zaśmiał się. – Ale za nim to zrobisz, powiedz mi w jaki sposób przeżyłeś.
Jego oczy skrywały ciekawość, która teraz w nim wygrała. To jedyne go interesowało, nawet bardziej niż moja śmierć. Nie powiedziałem, uśmiechnąłem się, a wtedy demony wzięły władze nad tym co robią. Nie potrafiłem siebie już kontrolować, nie po tym co się stało. A może tak tylko mi sie zdawało?
Kątem oka widziałem jedynie jak leży i nie podniesie się już. Ręce zaczęły mi drzeć, serce które czuło jedynie pustkę, na nowo zaczęło szybciej bić.
– Nie wyobrażasz sobie jakie piękne to uczucie. – zaśmiał się – Zabić młodego elfa. – teraz zarechotał nadal patrząc się twardo we mnie – Nie wiem kim jesteś i jak udało ci się przeżyć, ale teraz nie będzie już tak łatwo.
Nie słuchałem co do mnie mówił Morwert. W głowie odezwał się na nowo znany mi głos kobiety. Tym razem wściekły i chrapliwy. Kazał atakować. Odpowiedzieć i pomścić śmierć przyjaciółki. Ona mi pomoże. Będzie przy mnie dziś.
Podniosłem ręce ku górze, wypowiadając słowa, które składały się na zaklęcia. Nie wiedziałem skąd je znam, ale nie przejmowałem się tym teraz. Wiedział do czego zmierzam i jaki to będzie miało cel. Morwert musi za to zapłacić.
Wszystko zaczęło wirować dookoła. Wzmógł się wiatr, niebo przykryły czarne chmury. Nagle zrobiło się ciemnej i mroczniej. W oddali słychać było wycie wilków. Na twarzy Morwerta zdawało się widzieć odcień przerażenia. Nikt nie atakował, każdy rozglądał się dokoła, nasłuchując.
Ciemność rozjaśnił ogień, który zatoczył okrąg wokół zebranych. Z każdą chwilą rósł do góry, odsłaniając wirujące wokół niego czarne, małe dusze, nieposiadające twarzy. Odbijały się od ognia, zataczały koło szukając swojej ofiary, i na nowo wracając do ognia. Zdawało się słyszeć dochodzące jęki bólu, które przeradzały się w świst ognia. Odchodziły i wracały czekając na przyzwolenie do następnego ataku.
Woń strachu rozpływał się w powietrzu. Czułem go i smakowałem. Wiedzieli, że jest to ich koniec. Wpatrywali się we mnie, unoszącego się nieznacznie nad ziemią, niczym w demona z przerażeniem. Ja zaś nie wpatrywałem się na to co mnie otacza, wpatrywałem się w coś po za ogniem. W dziewczynę, która stała i obserwowała wszystko z bezpieczniej odległości. Wiedziałem kto to jest. Sara, jak ona się tu znalazła?
Nie czekałem dalej. Wystarczyła chwila by dusze przywarły do swoich ofiar. Nastała cisza. Jedynie Morwert, stał i oglądał wszystko, co wokół niego się działo. Cienie, zdawać się mogło, jakby wpadli na kolację, wysysali dusze swoich ofiar i odchodzili dalej, gdy ciało runęło bezwładnie na ziemię. Ich oczy były puste, martwe.
– Czyżby to strach? – zapytałem Morwerta, jedynego który jeszcze stał żywy.
– Kreewn – zaryczał. – Ty…
– Zabij go. – powiedziała postać stojąca obok mnie.
Mężczyzna ubrany był w czarne szaty, unosił się jak ja, nieco nad ziemią, tak że zrównał się że mną. Jego twarz przypominała młodzieńca z czarnymi jak smoła oczami i krótkimi włosami. Dzierżył drwiący uśmiech, z rękoma w spodniach marynarki.
– Po tym co zrobił Nali?
– Kim jesteś?
– Gdzie moje maniery. – wyciągnął ręce z kieszeni i robił gest ukłonu w moją stronę – Jestem Lucyfer, Pan Śmierci.
– Pan Śmierci?
– Nie czekaj. Pamiętaj co zrobił. Zabił ją i ciebie też by zabił.
Stałem tuż przy nim. Skierowałem rękę ku niemu, i podniósł wysoko, ponad ogień. Oczy Morwerta robiły się czarne, a następnie wyłoniła się z nich pustka. Ciało padło na ziemie, wśród innych teraz leżało bezwładnie, Wszystko umilkło. Na niebie na nowo zagościł księżyc, dając blask nocy.
– Nali. – odezwałem się.
Jedyne co mi pozostało to posiedzieć przy niej. Choćby chwilę by móc zapamiętać jej radosna twarz. Łzy same leciały mi na jej ciało. Wiedziałem, że już nie wstanie. Nie zastanawiałem się co dalej. Jedyne co musiałem, to zabrać stąd ciało do rodzinnej wioski Nali. Nie mogłem go tu zostawić.
– Tom? – rozległ się cichy i niepewny kobiecy głos pełen przerażenia, drżał.
Na brzegu pola stała podobna do Nali dziewczyna. Wiedziałem kto to jest od samego początku. Jej kolorowe włosy potargane były przez wiatr i żyto, w którym najprawdopodobniej była schowana. Jej twarz była wilgotna od łez. Nadal płakała gdy zbliżałem się do niej. W jej niebieskich oczach widziałem strach. Wiedziałem kim dla niej była Nali. Razem były nierozłączne, chodziły wszędzie. Gdy ja przytuliłem jej głos drżał, nie potrafiła wymówić słowa. Jej ciało targały dreszcze. Czekałem.
– Powiadomiłam resztę. – zdołała powiedzieć tylko tyle – Powinni już być.
– Przepraszam. – powiedziałem– Nie chciałem aby tak się to skończyło. To moja wina.
– Brawo. – rozległ się jeszcze jeden, cichy ale donośny, męski głos za naszymi plecami. – Robisz postępy.
Gdy odwróciliśmy się, stał za nami wysoki i młody mężczyzna, ubrany w czarny garnitur, który w świetle księżyca błyszczał. Jego twarz schowana była w mroku. Dopiero po chwili, po następnym małym jego kroku wyłoniła się zniszczona, pokryta bliznami twarz, które część przysłonił zarost. Mimo to, mimo że przed chwilą miną ciało Nali i Morwerta, nadal się uśmiechał jakby nic się nie stało.
– Naprawdę. – zaklaskał w dłonie. – Ale szkoda tej dziewczyny. – spojrzał za plecy. – Mogła cię jeszcze wiele nauczyć.
– Kim jesteś – przerwałem.
– Ja? To nikt mnie jeszcze tobie nie przestawił? – zdziwił się. – A więc jestem Caroow. Pan życia i śmierci. – wykonał machinalnie gest ręka w geście przywitania. – Zawsze możesz ją ożywić. A ten znak. – wskazał ręką na moją rękę. – Nadal istnieje, a to oznacza, że nadal można ją ożywić. – rozejrzał się dookoła. – Na mnie już czas. Mamy gości.
Patrzyliśmy jak odchodzi w ciemnościach, po chwili rozpłynął się w powietrzu, a na drugim końcu gdzie przed chwilą rozegrała się prawdziwa wojna, zaczęli pojawiać się kolejni. Tym razem Straż Elfów, jak i sama Rada.
– Kto to był? – zapytała Sara.
– Nie wiem. Nikt to życzy mi dobrze.