Skip to content

Znamiona Dusz: Rozdział 10

0 0 votes
Article Rating


Rozdział 10 / Tom

Pokój  wyglądał na dawno opuszczony i zaniedbany. Nikt tu nie sprzątał od wieków. Jedyne co zostało tu zmienione to prawdopodobnie pościel, na drewnianym łożu, stojącym na przeciw wielkiego okna wychodzącego na pobliskie lasy i jezioro. Te same co na fotografii, którą widziałem na dole w korytarzu.
Wszędzie porozrzucane były przypadkowe puste kartki i książki. Więc poukładanie je na polki i posegregowanie kartek zajęło mi dobrą godzinę. Na części z nich były jedynie wyblakłe fragmenty szybkiego pisma czy jakichś starych notatek, je schowałem do szuflady i zabrał się do dalszego sprzątania pokoju.
  – Tom? – rozległ się cichy głos zza drzwiami. – Śpisz?
  – Nie. – odezwałem się sam do siebie.
Po cichu kierując się ku niemu, nasłuchiwałem. Byłem przekonany, że wola mnie Sara, ale coś podpowiadało mi jednak abym uważał. 


Cisza, która panowała za drzwiami do pokoju Sary, mówiła mi, że to nie była ona. Głos na nowo mnie wolał, abym za nim podążał. Przeszedłem przez korytarz, prosto do salonu by później zejść schodami na dół, i wyjść frontowymi drzwiami na zewnątrz.
Cisza, która panowała na zewnątrz i lekki powiew chłodnego wiatru… Cisza, nastała cisza, w której słuchałem jedynie bicie swojego serca. Oczy robiły mi się ciężkie i senne.
  – Chyba czas na sen. – powiedziałem ziewając.
Powrót do pokoju zajęło mi chwilę. W salonie, w kominku, który po raz pierwszy zauważyłem, tlił się po woli slaby ogień. Drewno strzelało i delikatnie bawiło się ogniem.  Spojrzałem jeszcze raz w okno, na wielkie i ciemne jezioro, w którym odbijało się nocne i gwieździste niebo.
Dopiero jednak po chwili zauważyłem małe i słabe światło, które z każdą chwilą, zdawać się mogło, robiło się jaśniejsze, pulsacyjne. Z każdą minutą dłużej w ciemnościach widziałem co raz więcej. Prócz światła był tam ktoś jeszcze.
Czekałem przyglądając się z daleka na to co może się stać. Teraz owy głos, który zawitał w mojej głowie, nie był już obcy. Dobrze wiedziałem skąd pochodzi i gdzie mnie woła. Jeszcze raz usłyszałem go w następnie minucie.
  – Idź za światłem. Podążaj ostrożnie ale tak by go nie zgubić. Szybko.
Ogarnęło mnie przerażenie. Przez chwilę stałem ukryty w krzakach   wpatrzony w przestrzeń przed sobą, której ciemność rozświetlała mała iskra światła. Tak doskonale widoczna z mojego okna. Jednak w pobliżu było coś więcej, coś się chowało…
– Idź. – zawołał jeszcze raz, a obraz się urwał.
W pokoju zrobiło się ciemniej i chłodniej. Moje ciało dostało drgawek, które ciężko było powstrzymać, a serce uspokoić. Nie miałem pojęcia czym są wywołane. Czy był to strach?
Na ścianach malowały się ciemne w świetle gwiazd, cienie. Czas jak gdyby stanął w miejscu i czekał na mnie. Nie mogłem dać poznać po sobie strachu, który z każdą chwilą wypełniał mnie jeszcze bardziej. Musiałem posłuchać głosu, który karze mi podążać za światłem.
Wyjście na zewnątrz teraz wydawała się proste. Cisza, która panowała w mieszkaniu, była nieprzenikniona. Nic nie mogło jej dzisiaj popsuć. Każdy szelest zamykania drzwi czy odgłosy skrzypiącej podłogi tonęły, nie mogąc wyjść ponad powierzchnię wody. Wszystko mi sprzyjało. 
– Nie może być to takie łatwe. – powiedziałam w duchu.
Otworzyłem  drzwi frontowe i wyszedłem. Jednak na dziś nie była to jedyna niespodzianka. Moim oczom ukazał się nowy, świeżo skoszony trawnik, którego zapach trawy unosił się jeszcze w powietrzu i ogrodzenie, w starym stylu z kutej i grubej stali. Po dwóch stronach kamiennego chodnika, który prowadził mnie od drzwi do bramki, rosły różnokolorowe  krzewy i kwiaty, które wypełniały puste przestrzenie. W dzień musiało być tu naprawdę kolorowo. Obróciłem się by spojrzeć na budynek.
W ciemnościach nie było widać za wiele, jednak złote zdobienia przy oknach i drzwiach budynku bądź wykute w murach domu ludzkie twarze, były doskonale widoczne. Dom wyglądał na świeżo postawiony. Rolb nieźle musiał się napracować by go odnowić – pomyślałem.
Bramka zdawać się mogło, świeciła czerwoną poświatą w nocy. Jej metal podczas dotyku był ciepły jeśli nie gorący. Zdobiona miedzią, krzyczała z dala by ją podziwiać. Dopiero jednak po chwili zdołałem przeczytać wyryte w starej tabliczce znaki.
Początkowo zdawały się być nieczytelne. Jakby zostały napisane w jakimś starym języku. To z nich bił czerwony blask, który po chwili, na nowo magią tworzył stare zdanie. Przypominało to znaki, i ciąg szlaczków, które rysują dzieci w szkole…
– Krew  w śmierci życia wiąże się z otchłanią bólu . – przeczytałem na głos gdy czerwień biła już z każdego znaku.  A gdy zdanie zostało wypowiedziane, poświata znikła.
Owe zdanie wywołało u mnie dreszcz, ale tajemniczny głos cały czas tkwił w mojej głowie. Kazał wręcz iść za nim. Nie czekałem. Obeszłem dom piaskową i małą dróżką , która prowadziła wprost do jeziora. Było one wielkie i ciemne. Niebo, które teraz miało na sobie wiele mniej lub bardziej świecących gwiazd, nie odbijało  w nim, ich blasku. Jednak w tej chwili nie przejmowałem się tym tak bardzo.
Ścieżka prowadziła dalej, obchodząc jezioro i prowadząc dalej, w głąb lasu. A tam owe śwatło było już jaśniejsze , oświetlając wszystko do okoła. Zaczęłem skradać się, podchodząc co raz bliżej, starajc sie zachować przy tym maksymalną ciszę. Co było dość trudne, zważywszy na to, iż do okoła leżało pełno połamanych gałęzi.
– Wystarczy . – powiedziała czarna postać stojaca obok mnie
Mało nie prakowało, by nie zacząc krzyczeć. Ubrany w czarny płacz z kapturem narzuconym na twarz, staryszy mężczyzna z brodą spojrzał ukradkiem na mnie. Jednak tylko przez chwilę, nie zadając sobie najmniejszego trudu na dalszą konwersację.  Sam jednak nie chciałem zacząć.  Zamiast tego obserwowałem miejsce po środku polany.
Tlił się tam niewielki ogień. Wokół była pustka i cisza. Ciemność zbyt dobrze przysłaniała resztę ciemnego lasu. Jakby wogóle tam go nie było. Całe moje zainteresowanie więc padło jedynie na ogień. I to co wokoł niego się znajdowało. A wiec jak na razie jedynie pustkę…
Cisza  została przerwana zbyt szybko, a więc przyszłem w samą porę – pomyślałem. Nie zbyt póżno by zacząć teatrzyk. Z ciemności wyłoniło się dziewięć zakaptużonych osób. Ich szaty poplamione były czerwoną farbą . Była wręcz na całym ciele, na palcach …
– To krew. – powiedziałem zaskoczony , w ciszy, bardziej do ciebie.
– Tak. – usmiechną się. – Poznaj Wuki. Znane jako wampiry. – przerwał, patrzac na nie non stop. – Ale nie sporzywają samej krwi. Zbyt wiele osób widziało ich z ludzkim mięsem w ustach. Przez te tysiace lat zmienili się.
– To ludzka krew?
– Nie wiem. Ale sadząc po zniknięciach u nas i u reszty społeczności niemagicznych ludzi, to tak.
– I nic z tym nie zrobicie?
– Nie. – powiedział stanowczo – Brak dowodów. – spojrzał na mnie surowo – Idzie wojna, lepiej będzie jeśli nauczysz się czegoś porzytecznego, nawet jeśli jest to niezgodne z nauką według Rady.
Wuki usiadły przy ogniu, cześć z nich ogrzewała się wyciągając recę przed oginiem. Najwyrażniej o czymś dyskutowali. Ich reakcje były stanowcze i agresywne. Lecz żaden z nich nie krzyczał, rozmowy były ciche a odpowiedzi szybkie.
– Przyjrzyj sie im uważnie. – po dłuższej chwili powiedział cicho. – Zapamiętaj ich każdą agresywną reakcję , to w jaki sposób się z sobą komunikują. I czego się obawiają u innych. – wzrucił wzrok ku mnie – Naucz się patrzeć i słuchać, a mniej gadać.
*

Obudził mnie donośny dźwięk zegara, zabił pięć długich razy. Wczorajsza noc nadal siedziała we mnie. Rodziło się wiele pytań, na które nikt nie chciał mi dać jasnych odpowiedzi.
Nie potrafiłem zasnąć, mimo ciszy, która teraz na nowo zapanowała w domu. Wydawał się  pusty i wielki, zbyt wielki by mieszkała w nim tylko jedna osoba. Dlatego cała ta otoczka, wydawała mi się za bardzo podejrzana.
Wstałam  i rozejrzałem się po pokoju. Słońce zaczęło już wstawać. Po cichu zszedłem do kuchni. Wyróżniała się na tle innych pomieszczeń, przechodząc ze starego stylu w nowoczesny. Lśniące na biało meble, wśród srebrnego sprzętu, na tle śnieżnobiałej ściany. Po środku stał podłużny i dębowy stół. Musiał być naprawdę stary, widać było to po ręcznie robionych zdobieniach i lekkich ubytkach, w zapewne kolejnym z zabytków tego domu. Wokół stołu stało sześć podobnych wyglądem krzeseł, zakurzonych i zapewne dawno nie używanych. Stół jak i krzesła w ogóle nie pasowały do wyglądu nowoczesnej kuchni.
Na stole leżała już nowa gazeta, jej nagłówek nie przypominał mi żadnej, jaką dotąd widziałem. Czarnobiała z różnymi fotografiami, przedstawiająca ludzi i miejsca.
– Gazeta Sallih. – przeczytałem półgłosem.
Odsunąłem  jedno z krzeseł i usiadłem przy stole. Po raz pierwszy poczułem się inaczej w tym domu. Jakbym w końcu był u siebie. Poczułem się tak jakby to stół czekał na mnie, aż usiądę przy nim jak zapewne niegdyś Sersus.
– Śmierć powraca? Są kolejni. – przeczytałem jeden z nagłówków. – Czy Morwert nie żyje? Rada Starych Elfów odpowiada. – nosił drugi, jednak to trzeci przykuł moją uwagę najbardziej. – Caroow powraca. Wnuk Kreewna nadchodzi. – moje serce zaczęło bić szybciej. – Więcej na stronie piątej.
Szybko przekartkowałem gazetę. Moją uwagę przykuła wielka fotografia, przedstawiająca nikogo innego jak z czasów młodości Caroowa – choć jego wygląd jaki zapamiętałem niczym się nie zmienił, jak i sam Sersus Kreewn. Ich oczy zwrócone były na coś przed nimi, śmiali się. Ubrani na czarno, w płaszcze jakich wielkie, stali w zatłoczonej uliczce. Jak przeczytałem pod zdjęciem, była to miejscowość Gaslow .
– Zaraz – mój głos wydawał się mi teraz obcy – Mieszkałem tam.
Poznałem tą uliczkę. Dom, który był z tyłu… Tam widziałem Sersusa. Byłem pewny, że to te samo miejsce. Jednak jedno nie pasowało. Co tam robił?
Pod zdjęcie, jak w każdej gazecie znajdował się artykuł, stek bzdur aby zachęcić czytelnika i wywołać lawinę pogłosek i mitów…
„ Czy to prawda, iż wnuk samego nieosiągalnego Sersusa Kreewna, podczas pojedynku z Morwertem – zabił go? Pogłoski mówią, że jest on podobny, jak kropla w krople. Jednak owego złoczyńcę już od tej pory nie widać. Owe, samo wydarzenie walki, która miała odbyć się na polu kukurydzy, nieopodal malej wsi Dewot – wedle opisów mieszkańców:
Duża  ognista kula, wokół w której panowała ciemność. Z dala widać było coś, co tańczyło i bawiło się nad ogniem, jednak z dala  nie widać było co to. Nad tym wszystkim górował duży księżyc. A nam, mieszkańcom wsi wtórowała śmierć i poczucie jakbyśmy odchodzili z tego świata. – Mówił jeden z mieszkańów, który chciał zostać anonimowy.
Jako redaktor chciałabym tylko nadmienić, iż owy opis nie był jedyny, taki sam jakich wiele. Osoby te nie miały pojęcia o istotach magicznych.
Kto wywołał owy krąg ognia nie mamy pojęcia. Ale sądząc, iż tylko sam Tomasz Kreewn wrócił z tego żywy. Można by rzec, iż nazwisko do czegoś przymusza. Czy tak będzie w tym przypadku. Wielu jest o tym przekonanych.
Lecz przypomnijmy kim jest owy młodzieniec. Syn  Lilith Kreewn i Jana Aztec….’’
– Co? – powiedziałem zbyt głośno. – Jestem synem  Maro i Amera Forge.
– A jednak nie. – zaśmiał się głos w jego głowie.
– Syn Lilith Kreewn. Oddała za ciebie życie.
– Kłamiesz. – zamknąłem gazete i wyszedłem  trzaskajac drzwiami.
Nie wiedziałem dokąd iść, jedyne miejsce jakie znałem w tym dziwym i nowym miejscu było jezioro i las. Jednak jezioro lepiej do mnie przemawiało. Dziś jak nigdy, chciałem poznać miejsca, w których przebywał mój dziadek. Poznać tajemnice i dowiedzieć się kim w końcu jestem. 
Gdy  dotarłem do owego miejsca wiedziałem, że jest ono wyjątkowe. Teraz zdawało się o wiele większe niż wczorajszej nocy. Woda w jeziorze była ciemna, nie było widać dna, nawet przy brzegu, lecz była czysta. Dość dziwne zjawisko  – pomyślałem.  Otoczone było gęstą roślinnością i drzewami. Jedynie tutaj, gdzie schodziły się dwie ścieżki – jedna w stronę lasu, którą owiedziłem wczoraj, i druga prowadząca wprost do wody,  brzeg jeziora był gładki, porośnięty miękkim mchem. Obok jeziora była drewniana ławka, jej oparcie i siedzisko liczyło wiele już nieczytelnych dla wzroku inicjałów. Jednak jeden z nich był całkiem świeży.
– LK  i JA. – przeczytałem  – Lilith Kreewn i Jan Aztec.
Usiadłem oddychając szybko. A wiec i oni tutaj mieszkali. Włożyłem rece do kieszeni spodni i usadowiłem się wygodnie na ławce, przyglądając się spokojnej wodzie.
Ku mojemu zdziwieniu, w kieszeni coś było. W recę znajdował się średnej wiekości medalion , zimny na czarnym rzemyku, w kształcie okręgu. Z dala mógł przypominać wiosiorek jaki często widziałem u dzieci. Ten jednak miał wzór, inny niż dotąd widywałem. Mimo wieku, a wyglądał na dość stary , pentagram był dobrze widoczny, na jego pięciu rogach, były barwione na czerwono symbole, których nie potrafiłem rozpoznać. Każdy z nich był inny, jakgdyby przedstawiał inną dzidzinę magii w świecie. Na środku koła, po środku pentagramu, otoczony liniami przedstawiał się kolejny symbol. A im dłużej na niego spoglądałem tym owy symbol robił się wyrazistrzy. Większy od pozostałych i czarny. Mogłby być to zbieg w różnym kierunku przypadkowych linii, lecz wiedziałem, że tak nie jest. Wyczuć można było w nim ukrytą magie, czarną i złowrogą. Jednak mimo to, coś w nim było, coś co nie pozwalało mi go wyrzucić. Miałem go zatrzymać.
Nie byłem pewny skąd się u mnie znalazł. Mimo, że byłem tutaj zaledwie jeden dzień, już wystarczyło mi wrażeń. Mogłem tylko, puki co – podejrzewać o podrzucenie nocnego nauczyciela. Jednak jego zachowanie do mnie, aroganckie i wymuszone dla większego dobra, nie pasowało aby chciał dodatkowo coś mi dawać.
  – Hej. – powiedział po chwili cichy, damski głos za moimi plecami.
Obróciłem  się szybko. Przede mną stała średniego wzrosu, o bladej cerze dziewczyna. Od razu rzuciły mi się jej niebieskie oczy i długie do pasa czarne włosy, zakończone kitką. Jednak jej twarz niczego nie wyrażała.
  – Mogę się dosiąść? – zapytała, lekko się uśmiechając – Rzadko ktoś tu zagląda.
  – Tak, pewnie. – zawołałem, odsuwając się lekko. Robiąc miejsce na ławce.
  – Jestem Kira  Remson .
  – Cześć. Mówią mi Tom.
  – Słyszałam. Cala wioska huczy od kilku dni o tobie. Ale nie martw się, ja nie będę się dopytywać. Chcę po prostu posiedzieć tutaj chwilkę, a później pójdę.
Było to nieco dziwne, ale i zabawne. Spodobało mi się jej tłumaczenie. Musiałem jednak znaleźć tutaj jakichś przyjaciół, którzy nie pytają zbyt wiele o moją przeszłość. A ja sam nie chciałem o niej mówić. Jeżeli miałem przesiedzieć tu przynajmniej rok, więc siedzienie tutaj sam na sam z Sarą i tym dziwym facetem nie wchodziło w grę.
  – Daleko stąd mieszkasz? – zapytałem nagle, dziwiąc się na własny głos .
  – Nie. Niedaleko. – uśmiechnęła się – Mogę później przyjść to pokaże wam okolice, nieco szerzej niż starzec.
  – Wiesz coś o nim?
  – Tyle , że był pomagierem Sersusa Kreewn’a. Dlatego tak dba o was. A każdy przyjaciel Kreewn’a jest jego przyjacielem. Więc dlatego tak dobrze traktuje ta elfkę.
  – Co? Dlaczego nic mi o tym nie powiedział?
A więc przypuszczenia, co do planów Ralweya nie okazują się pomyłką. Nie bez powodu wysłał nas do swojego przyjaciela, który przypadkiem zna Sersusa. Ciekawy zbieg okoliczności. Jednak wszysko idzie ku jednemu, nauka wbrew Radzie, śmierć Nali i spotkanie z Caroowem. Byłem pewny, że ma to z sobą pewien związek. A na dodatek Rolb. Musi mieć to wszystko pewnien schemat.
  – Bo uratowałeś elfa. Coś, co dla Sersusa było karygodne. Starzec przyrzekł Martwej Krwi na demonów, że co byś tu nie zrobił będzie zawsze po twojej stronie. A twoi przyjaciele będą jego przyjaciółmi. – powiedziała z kwaśną miną, jakby było to coś czego nie należy głośno mowić.
  – Co raz bardziej robi się to poplątane. – pomyślałem głośno.
  – Poczekaj aż szkoła się zacznie. – uśmiechnęła się. – Będziesz tam miał niewielu przyjaciół. – poklepała mnie po ramieniu. – Ile będę mogła to ci pomogę.
  – Dzięki.
  – To ja dziękuję. – wstała. – Widzimy się po południu. – odeszła.
– Czekaj. – krzykłem tak nagle, że sam podskoczy ze zdumienia – Wiesz co to jest? – wyciągłem z kieszni medalion.
– Wow. – odezwała się, podchodząc bliżej by móc mu się przyjrzeć – To stary artefakt demonów. Nosił go sam pierwszy Kreewn. Skąd go masz?
– Nie jestem pewien. – zastanowiłem się przez chwilę – Co oznaczają te znaki?
– Te  na rogach oznaczają bogów żywiołów: wody, ziemi, powietrza, ognia i bogowie duszy. Środkowy to znak demoniczny Panów. Nosiła go tylko linia Kreewn. Nawet Caroow bał się tego medalionu. A był demonami oznaczony. – przerwała na chwilę nadal wpatrując się w medalion z niechęcią – Mówi się, że temu kto go nosi niestanie się krzywda. Ale moim zdaniem to tylko mit. Kryje się za nim coś bardziej złożonego.
– Czyli co?
– Pokaż go sługusowi Sersusa. On więcej na jego temat powie, a ja puki co muszę lecieć. – pomachała odchodzą i znikła za drzewami.

Published inDusza w Krwi
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x