Skip to content

Znamiona Dusz: Rozdział 12

0 0 votes
Article Rating

Rozdział 12 / Sersus


Rok 1953, 16 maj



– Popatrzmy. – zawył jeden z zebranych. – Kogo my tu mamy.  – spojrzała na mnie sokolim okiem kobieta– Sam w swojej postaci, Sersus Kreewn przybył do nas z wizytą. – zaśmiała się. – Co cię do nas ściąga w środku naszej kolacji.
Rozejrzałem się dookoła. Znalazłem się w ciemnym i śmierdzącym pokoju. Okien i drzwi nie było, prawdopodobnie zostały wybite i połamane przez wandali grasujących w dzień, w noc było zbyt niebezpiecznie. I nawet zwykli, nie magiczni ludzie to wiedzieli. W pokoju, który chyba został w ten ruinie jako jedyny nienaruszony, na jego środku stał jedyny duży, podłużny stół z czterema drewnianymi krzesłami, przy których siedziało trzech wysokich i mocno zbudowanych mężczyzn z niewyraźna twarzą, ubranych w ciemne, czarodziejskie szaty. Czwartą osobą była kobieta. Twarz jej była pokryta makijażem, który odbijał się w świetle ulicznych lamp. To ona do mnie przemówiła, kiedy zjawiłem się w tej dziurze, którą można było nazwać domem. Reszta pomieszczenia była zawalona śmieciami i starymi kartonami, które przyciągały wzrok.


Podszedłem bliżej. Teraz światło ulicznych lamp padało na stół. Choć widok krwi i martwych ludzkich szczątków nie był dla mnie niczym nowym, odruchowo wzdrygnął się, a ciało przeszedł dreszcz, gdy jeden z nich nieprzerwanie jadł. Na stole leżała martwa kobieta. Tym właśnie była ich kolacja.
Wuka , cóż za dziwne stworzenie, które z każdym wiekiem zmieniała się, i to chyba na lepsze. Z każdym wiekiem groźniejsza, zmieniająca nawyki diabelska maszyna do zabijania. Działająca już nie tylko w nocy, chowająca się w mroku, z dala od ludzi i nas, czarodziei. W ręcz przeciwnie, dziś są to osoby, z którymi w świecie magii trzeba już się liczyć, które nie chowają się za cieniu. Dziś może być to każdy, wokół nas. Niekoniecznie pokazując swoją prawdziwą twarz.
– Miło mi cię widzieć Vera. Przepraszam, że wpadam nie w porę.
– Do rzeczy Sersus. – odezwał się jeden z siedzących mężczyzn nie odwracając twarzy od kolacji
Nie rozpoznałem go, w tej pozycji i z umazaną twarzą we krwi, ciężko było cokolwiek innego zobaczyć.
– Wiesz po co tu jestem. – odezwałem się spokojnie – Po Caroowa.
– Ty? Po niego? – zaśmiała się Vera – Skąd wiesz, że jeszcze żyje?
– Zapominasz się Vera. – powiedziałem z nutą arogancji w tle – Albo go oddacie, albo sam go sobie wezmę.
Krzesło spadło hałaśliwie na podłogę. Wstał pierwszy z nich i podszedł do mnie, stojąc teraz z twarzą w twarz, ze swoim wrogiem. Jego twarz i ręce były umazane krwią a na brodzie zostały resztki mięsa. Patrzył mi prosto w oczy, jak w oczy swojej ofiary. Były dzikie i pełne szaleństwa, czekały na znak.
– To sobie go weź. – wycedził przez czerwone zęby – Ale najpierw musisz pokonać nas.
Wysłuchałem go dokładnie, milcząc. Nadal patrzył mi w oczy, które krążyły w lewo i prawo. Nie bałem się ich, widywałem podobnych szaleńców każdego dnia. Każdy Wuka widział na co mnie stać i przeważnie nie robili problemu. Ci najwyraźniej go szukali. Lecz sądząc po ilości krwii, możliwe że byli w amoku. Zasmakowali jej więcej, niż była taka potrzeba.
Zrobiłem lekki krok w tył, po czym spojrzałem jeszcze raz na wszystkich. Każdy miał teraz oczy zwrócone na mnie Czułem ich strach, tak wielki iż sam pchał mi się do nosa. Przypomniały mi się młodzieńcze lata, kiedy już nie panując nad szaleńczym mordem zabijałem jak leci, każdego kto stał na mojej drodze. Wtedy tylko Caroow, potrafił przywołać mnie do porządku lecz nie atakiem a słowem. W ataku nie miał żadnych szans.
– Caroow jest słaby, wiem to. – odezwałem się powoli, opanowując się. – Ale wy nie wiecie na co się piszecie.
W mojej prawej ręce zbierała się już kula. Duża, koloru czerwonego, gotowa do ataku. Widziałem w ich oczach przerażenie. Na nowo mogłem poczuć w sobie, tą tak starą i znaną mi fascynacją, czekałem…
– Czekaj. – odezwała się kobieta wstając od stołu, non stop patrząc na prawa rękę – Pogadajmy na spokojnie.
Kula mimowolnie znikła.
– Zawsze jest taka możliwość. – dodałem spokojnie

Vera była kościstą, młodo wyglądającą, o długich blond włosach kobietą. Jej twarz była zniszczona – jak uważałem, przez nieodpowiednio użytą magię w czasie swojej młodości. Dziś gdyby nie to, mogłaby uchodzić za piękność. Ubrana w czarną suknię, która ciągła się za nią po podłodze, z lekkim dekoltem, kroczyła ku mnie, po woli i z gracją. Jak gdyby ciała mnie uwieść. Nie przeszło to obojętnie moim oczom. Wręcz przeciwnie, robiło się to nudne, a ja nie miał czasu bawić się z dziećmi.
– Więc gdzie on jest.
Vera uśmiechała się i podeszła bliżej, patrząc mi zjadliwie w oczy. Stała tak blisko, iż przez chwilę czułem jej zapach, mieszanki krwii z lekką nutą ostrych perfum. Jednak jej twarz, w porównaniu z resztą i nieokiełznaną bandą, była piękna i zjawiskowa. Gdyby nie jej wybory…
– Za późno zjawiłeś się słonko. Chwilę przed tobą zabrał go Varius.  – spuściła głowę patrząc na starą, spróchniałą podłogę – Wiesz co zrobił. A Versus nie odda go teraz tak szybko. – przerwała mi moje myśli, idące w drugą stronę
Pamiętam ten dzień, jakbym tam jeszcze dzisiaj był. W pomieszczeniu, on i Caroow, stary jak ten, w którym właśnie stoję, ponury. Był czas wojny, we wschodniej Europie, panował mrok. Nikt o zdrowych zmysłach nie wychodził na ulicę, gdzie krył się mord. Na ulicach panowali Wuki i inne spod ciemnej gwiazdy nacje. Ale głowie to Wuki miały pole do popisu, rozszarpując ciała swoich ofiar. Do dziś, choć jest już dawno po wojnie, ulicę nadal nie są bezpieczne.
Weszli do domu. Panował w nim strach i zapach krwi. Do pokoju głównego pierwszy zajrzał Caroow. Przy stole siedziało dwóch dorosłych mężczyzn i stara kobieta. Zerwali się na równe nogi gdy nas zobaczyli. Na stole leżała kobieta. Miała rozerwaną tętnice szyjną. A wokół panował chaos, chyba o wiele gorszy niż ten, niegdyś na ulicy.
Wuki szczerzyli zęby i długie pazury gotowe do ataku, to było pewne że nie mają z nami szans. Być może podrzędnego maga by zabili, ale nie nas. Wyczuwali to, być może w tamtej chwili czekali, gotowe do ataku i ucieczki, w jednej chwili.
– Ana. – odezwał się niespodziewanie Caroow, jego głos się załamał po raz pierwszy od kiedy go znam.
– Kto?
– Dziewczyna, którą widziałeś kilka dni temu, ze mną w tawernie. – jednak stał na swoim miejscu, nie ruszył się do niej
– Miała taka słodka krew. – odezwał się mężczyzna przed nami
Wtedy Caroow wybuchł. Nie widziałem go jeszcze tak wściekłego. W pokoju rozpętała się burza, która pochłaniała wszystko co napotkała na swojej drodze. Ogień i pusty wiatr zabierał wszystko i wszystkich, zostawiając jedynie już puste ciała gdy odchodził. Kilka minut później dom stał już pusty i cichy jak gdyby nikogo tam wcześniej nie było. Caroow zabrał wtedy ciało kobiety – delikatnie unosząc je rękoma, bez magii, a ja mogłem podążył tylko za nim.
– Wiem. – powiedziałem po chwili, odsuwając ten obraz od siebie – Zabił troje z was.
– Zabił? – wychrypiał drugi z mężczyzn, do tej pory siedzący cicho – Zrobił coś znacznie gorszego. Wysłał ich dusze na wieczną tułaczkę. Na tym właśnie polega ta magia, cienie wyssały z ich życie… Zabił matkę Versusa. – wykrzyczał – I ty też powinieneś za to odpowiedzieć.
– Tak? – podszedłem nieco bliżej – Dobrze wiecie, że Versus zawdzięcza mi życie. Nic mi nie zrobi.
– Tak. – dodał powoli, jadowitym głosem za moimi plecami mężczyzna.
W drzwiach stał wysoki i chudy mężczyzna. Jego oczy zdawały się świecić w ciemności, a zęby białe niczym śnieg, odbijać nocne światło księżyca. Ubrany jak zawsze w lśniący garnitur, bez skazy krwi czy błota. Uśmiechał się szyderczo i złośliwie, jakby wszystkie wspomnienia wróciły. Spotkał przyjaciela, który niespodziewanie znikł, a teraz gdy sam przyszedł do jego domu, trzeba będzie go ugościć, bogato.
– Mam wobec ciebie dług wdzięczności przyjacielu. – dodał po chwili, krocząc ku mnie. – Wiedziałem, że przyjdziesz po Caroowa. Jest jak dziecko, przez tyle lat nadal nie nauczył się niczego. – przewrócił oczami na znak znudzenia – Aż dziw, że w jego krwi płyną demony.
– Gdzie on jest? – patrzyłem się nadal w jego oczy.
– Czy tak się wita starych znajomych? – ukłonił się lekko w moją stronę  – No tak. Od kiedy pamiętam zawsze byłeś inny.
– Gdzie on jest?
– Ze mną. – odpowiedział po dłużej chwili – Niestety, nie mogę ci go oddać. Zabił we mnie to, co było mi najcenniejsze. – chwycił się za serce.
– Mnie nie nabierzesz. Dobrze wiesz, że jego krew jest dla was bezużyteczna.
– Tak. Ale jest dobrym towarem dla innych. – zarechotał – Żywy bądź martwy. – dodał.
– Jaka jest cena za niego?
– Tak jak dla ciebie. Hmm, zastanówmy się. – zawahał się na chwilę patrząc na przerażoną kobietę – Czeka za drzwiami.
– Co chcesz w zamian?
– Nie teraz. Przyjdzie na to czas. Albo twojego potomka. A teraz idź po niego, puki się rozmyśle.
Spojrzałem jeszcze raz w oczy Versusa i wymknąłem się za drzwiami. W ciemnościach był Caroow. Ten sam chłopak, którego  widziałem kilka lat temu. Nic się nie zmienił. Siedział na ziemi, zmęczony i niewyraźny. Jego oczy błądziły po okolicy.
– Caroow!
Caroow ocknął się, jakby był właśnie we śnie. Jego blada twarz ujrzała mnie dopiero po chwili. Nie miał zbyt wiele siły by coś odpowiedzieć. Jedynie ulgę  udało się odczytać z jego bladej twarzy.
– Wyjdziesz z tego.

Published inDusza w Krwi
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x