Skip to content

Znamiona Dusz: Rozdział 4

0 0 votes
Article Rating

Rozdział 4: Nali


Rok później 



  – Nie wiem czy mi się to uda. – powiedziałam gdy dochodziliśmy do rozdroża dróg. – Jest to bardzo zaawansowana magia.
W oczach Toma widziałam przerażenie. Był to nie za wysoki chłopiec w wieku szesnastu lat o kościstej twarzy i krótkich blond włosach. Jakby przez ten czas w ogóle się nie zmienił. W moim umyśle tkwiły jego myśli. Wiedziałam, że się boi tego co może się stać, a co musi się stać. Nie był na to naszykowany choć ćwiczyliśmy to już kilka razy i dokładnie wszystko przestudiowaliśmy. Dochodziło nawet do tego, że przez naszą więź kiedy bywaliśmy daleko od siebie, ćwiczyliśmy i wymienialiśmy się informacjami. Było to ciekawe doświadczenie.
Jak na sierpniową noc przystało, było ciepło.  Tom jednak trząsł się niczym galareta. To strach – pomyślałam, opanowując nieco swoje drgawki.
–  Ale może  udać mi się odblokować jej część. – dodałam po chwili, entuzjastyczniej. By zająć na chwilę swoje czarne myśli.


Weszliśmy przez pole kukurydzy na ostatnią ścieżkę, która prowadziła nas do naszego punktu. Sporo naszukaliśmy się tyle, by znaleźć odpowiednie miejsce, a znaleźliśmy je całkiem przypadkiem kiedy poszukiwania pełzły na niczym. Zrządzenie losu, kto by pomyślał.
Minął rok odkąd wspólnie uczymy się i potajemnie szukamy informacji na jego temat. Niestety żadne księgi nam nic nie powiedziały. Pozostały jedynie domysły i próby błędów. Za to dziś Tom wiedział znacznie więcej i potrafił znacznie więcej niż pierwszego dnia. To sprawiało, że radowaliśmy się każdym postępem, moim i jego.
– Nad czym tam myślisz Tom. – odezwałam się, obracając się do niego.
– Nad tym wszystkim co do tej pory poznałem. – uśmiechnął się.
– Pomyśl o tym co może jeszcze ciebie czekać.

Rozdroże  pojawiło się przed nami kilka minut później, minąwszy pola zboża i kukurydzy, staliśmy w świetle księżyca przed czterema drogami, prowadzącymi w cztery różne kierunki. Droga była wąska i piaskowa, rzadko uczęszczana przez tubylców. Mimo iż w dziennym świetle można było zobaczyć na tle łąk drewniane domki mieszkańców i las, droga była omijana szerokim łukiem przez resztę. Drogi znaczyły cztery różne kamienie. Każdy na jedną z nich, i każdy w innym kierunku z wygenerowanym znakiem na nim. W nocy zdawały się jaśnieć jak żarówka. Tom spojrzał na nie, przyglądając się jednemu. 
– Mówi się, że są to kamienie diabła. Mają mityczna moc, która nagradza i zabiera, tym którzy są nie godzien magii. – oznajmiłam  przyglądając się temu samemu kamieniu co Tom. – Jesteś gotowy? – spojrzałam na niego, podchodząc bliżej.
  – Tak. – skłamał,  nigdy nie był gotowy na to co miało teraz się stać.
Choć ćwiczyliśmy, miałam dziwne przeczucie, że coś nam pójdzie nie tak jak powinno. Nie wiedziałam dlaczego. Ale z każdą minutą owy strach przepełniał mnie jeszcze bardziej. Znałam swój każdy ruch, wiedziałam co muszę zrobić by nadać w rytuale cały bieg.
  – No to zaczynamy.
Spojrzałam na Toma, który po powoli zaczynał się rozbierać. Według instrukcji powinien pozbyć się tego co należy do tego świata. Być całkowicie nagim, by dostąpić do rytuału.
Księżyc mocno świecił na gwieździstym niebie. Było dziś naprawdę ładnie, gdyby nie rytuał pewnie leżelibyśmy pod starym dębem, we mchu, patrząc się gwiazdy. Teraz te wspomnienia wydały się mgliste i odległe.
Podeszłam do Toma nie patrząc na niego, zaczęłam rysować linie pentagramu otoczonego kołem. Sama nie wchodząc do niego. Dla siebie narysowałam drugi, odwrócony do pentagramu Toma, który stał w jego środku. Tylko w ten sposób mógł pokazać, iż jest synem samego Pana Śmierci, a w jego krwi płynie krew demonów. Tylko dzięki tak czarnej magii mogłam próbować przełamać jego barierę w umyśle, która skutecznie blokowała dostęp do jego zdolności, utrudniając je.
Gdy sama już stałam w swoim kole  z tylu, za Tomem. Wyniosłam wysoko ręce i zaczęłam głośno swoją modlitwę w starym języku demonów. Nie było to łatwe, ale udało się mi ją  nauczyć.
Okręgi w jednej i tej samej chwili zapłonęły różnymi kolorami ognia, mieniąc się na czerwono i niebiesko. Wszystko wokół zamilkło, nie było już słychać poszczekiwań psów i odgłosów wsi, od której byliśmy oddaleni o kilkadziesiąt metrów. Wypełniła nas cisza. Jedynie kościelne dzwony, które wybiły północ, bębniły w naszych uszach.
– Zaczynamy. – powiedziałam nie będąc pewna czy aby na pewno to mój głos. – Wzywam moich braci i siostry.

Published inDusza w Krwi
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x