Skip to content

Znamiona Dusz: Rozdział 1

0 0 votes
Article Rating

Rozdział 1: Sersus

Rok 1949, 5 listopada 



Wiedziałem co mnie czeka, kiedy wejdę do tawerny, którą znałem jak własną kieszeń. Pamiętałem wszystkie radosne jak i te smutne wydarzenia, które zawsze wracały.  Nie mogłem być pewien co wydarzy się w środku, którego z dawnych wrogów będę musiał w niej zobaczyć. Liczyłem na zwykły i jakże ludzki łut szczęścia, że nikt mnie w niej nie rozpozna dość długo, by podsłuchać co dzieje się w mieście i po za jego granicami. Moje przebranie powinno pomóc, dobrze ukryłem sie za tą stertą starych i śmierdzących ubrań. Lecz pozostawało jednak coś, co było silniejsze ode mnie, człowieka, który zdawać się mogło poznał już wszystko. Magia, była niczym świecąca się łuna bladego światła, otaczała wszystko i wszystkich. Jednak gdy w jej pobliżu znajdował się mag, łuna światła jaśniała. Im potężniejszy był mag tym łuna była jaśniejsza. Jednak nie wszyscy ją dostrzegali. Lecz wśród zła, często owa zdolność przychodziła zbyt łatwo.


– Marnotrawstwo – wycedzilem przez zaciśnięte zęby.
Byłem święcie przekonany, że połowa zebranych w tawernie będzie spała pod drewnianymi i starymi stołami. Inni za bardzo będą pochłonięci swoimi rozmowami Lecz będą tacy którzy szukają tylko na dzisiejszą noc rozrywki. Ja nie chciałem jej im dawać, choć mógłbym pochłonąć ich nędzne duszę w zaledwie kilka sekund, wysyłając do Śmierci. Nie taki był mój plan, a i mój czas był dziś ograniczony. Miałem tylko jedno zadanie. Słuchać wieści, nowin i powtarzanych przez kupców, którzy odwiedzali owe miasto dość często, wiadomości z innych regionów. A tawerna była do tego idealnym miejscem.
Niebo było czyste i gwieździste jak jeszcze nigdy dotąd. Jasny księżyc świecił blisko i wydawał się jeszcze większy niż zawsze, gdy go widywałem. Nie przypuszczałem by miało to jakiś związek z nadchodzącymi zmianami, ale nie wróżył nic dobrego. Byłem o tym tak bardzo przekonany, jak to, że idę ciemną brukowaną ulicą do miejsce gdzie nie będą mnie witać chlebem i solą.
Był tu mój dom. Były to moje uliczki, które zapamiętałem zbyt dobrze, by choć po długich latach, nadal je dobrze pamiętać. Każdy kawałek ich przetartej drogi, każdy kamień i dom, który mijałem teraz bezszelestnie. Zbyt wiele mi przypominały. Być może dlatego właśnie opuściłem te miasto, moje miasto. I nadal sądziłem, że zrobiłem dobrze. Tak było lepiej dla wszystkich. Po zimnej wojnie i po przypieczętowaniu Paktu Ras, wiedziałem, że wszyscy widzą mnie jako tego złego, najgorszego ze wszystkich. Tego właśnie chciałem. Lecz wiedziałem, że to co zrobiłem, te wszystkie matki i ich dzieci, mężczyzn… Ich twarze nadal mam przed oczami. Ale tak być musiało, dzięki temu mój plan mógł dalej kroczyć, do przodu. Nie mogłem pozwolić by coś się zmieniło. By coś go wzburzyło. Musieli we mnie widzieć zło, w jego czystej postaci, nawet ci najbliżsi.
Stałem przed dużymi, drewnianymi drzwiami tawerny, która nadal nie zmieniła swojego starego i zniszczonego wyglądu. Cegła łuszczyła się i pękała w zbyt wielu miejscach. Dach, który kiedyś był zielony teraz zrobił się już czarny i zbyt spróchniał, by nie powiedzieć, że za chwile zawali się na siedzących w środku gości. Ale wyczułem magię. To było pewne, że tylko dzięki niej budynek przetrwał wojnę i czas, który działa na jego niekorzyść.  
Obejrzałem się dookoła. W ciemnościach nie było widać nikogo. Odetchnąłem lekko świeżym powietrzem i otworzyłem delikatnie drzwi.
Moje nozdrza powitały znajomy smród papierosów i alkoholu czy moczu. Nie było w tym nic dziwnego. Nie dla mnie, który przesiedział w niej zbyt długo by zwracać uwagę na tak drobne szczegóły. Tawerna jak przypuszczałem była zatłoczona. Z dala od barmana siedzieli trolle i krasnale a w ciemnych kątach wyrzutki elfów. Raczej nie czystej krwi, musieli być to mieszańcy. Prawdziwy elf nie pokazałby się w takiej spelunie jak ta. Reszta, im bliżej barmana tym wyżej postawieni czarownicy. Co było małą odmiana dzisiejszego wieczora. Nie było tu kobiet.
Tawerna nadal wyglądała tak samo. Ściany pokryte licznymi fotografiami z życia miasta. Niektóre starsze ode mnie przedstawiające najważniejsze postacie, które kiedyś chodziły tymi drogami, inne zaś przedstawiające drogi i niektóre z ważniejszych domostw. Na drewnianym suficie zwisały ciężkie, pozłacane żyrandole, które były jedynie kolejna ozdobą. Światło zaś dawały małe i żarzące się jasnym światłem ogniste kule, zamknięte w przezroczystej bańce. 
Nadal ta sama, znajoma Tawerna, która mimo tylu lat, nie zmieniła swojego wyglądu. Poczułem lekkie ukłucie w sercu. Lecz szybko przybrałem stary wygląd twarzy, silny i bez emocji, tego który zabijał dla zabawy. Takiego musieli mnie zapamiętać.
Podszedłem do jednego z wolnych stolików, który był w miarę daleko oddalony od barmana i wygodnie usiadłem. Wiedziałem, że nikt na mnie nie spojrzał gdy wchodziłem, zbyt bardzo zajęci byli rozmową na dość ważne tematy.
– Znaleziono Marca? – zapytał jeden z siedzących bliżej barmana, lecz nie rozpoznałem jego głosu, twarz schowaną miał pod kapturem, co jeszcze bardziej utrudniało.
– Nie. – odezwał się drugi. – Nawet śladu.
I znów długie milczenie w którym słychać było krótkie i przerywane połykanie alkoholu.
– Ludzie tez znikają? – odezwał się trzeci.
Tym razem nie potrzebowałem długo się zastanawiać kim mogła być owa, zakapturzona osoba. Nikt nie miał tak charakterystycznego głosu. Nikt po za Caroowem.  Nie widziałem go od dawna, w zasadzie to od wojny. Jego obecność tutaj tylko poprawiała moją sytuację. Do tej pory nikt jeszcze mnie nie widział, nie widział co się ze mną stało. Dziś miało się stać inaczej, choć tylko na krótką chwilę. Lecz na razie niech ta ciekawa rozmowa rozwinie się bardziej.
– Tak. – odpowiedział ktoś i wypił kufel piwa do dna. – Tak samo jak czarownicy i ci, w których płynie choć odrobina krwi Panów.
Czyli zaczyna się. Tak jak powiedziała przepowiednia, pomyślałem. Moja twarz spochmurniała, ale zaraz przywróciłem się do przodku.
„A gdy narodzi się jego prawowity syn, Pan narodzi się razem z nim. Nastanie wojna dusz, na długo przed nim. Zwiastować to będzie śmierć, tych którzy są niegodzien by płynęła w nich jego krew. ”
Powtarzałem te słowa zbyt długo by ich nie pamiętać. Nie potrafiłem ich zapomnieć. Cały czas dawały o sobie znać, tego co musi się stać.
– Myślisz, że to On? – powiedział kolejny mi znany głos. Morwert był razem z nimi. Caroow zgromadził wokół siebie całkiem niezłe grono ludzi.
– Kreewn? – zaśmiał się, a echo odbiło się od ścian. – Jest zdolny do wszystkiego. Ale to nie on. Po za tym nawet nie wiemy gdzie jest. Uciekł jak tchórz w czasie wojny i znikł.
– Tchórz? – odezwałem się cicho, lecz każdy, który siedział usłyszał mój głos, wszyscy obrócili się w moja stronę, a część, która siedziała i spokojnie piła resztki piwa zaczęła pośpiesznie uciekać. Nie chciałem nikogo dziś zabijać, lecz takie rozwiązanie też mi pasowało.
Caroow  wstał i obrócił się w moja stronę. Jego twarz nosiła dużą i brzydką bliznę sięgającą od lewego policzka po prawe oko, kończąc na czole. Nie ukrywał radości z tego spotkania. Wręcz czułem jego podekscytowanie na własnej skórze. Ubrany w długi do ziemi, czarny płaszcz z kapturem, który zakrywał część jego twarzy. Mimo to widziałem jego uśmiech, starego przyjaciela, z którym dzieliłem każdą moja ofiarę przed i w czasie wojny. Lecz coś się zmieniło, widziałem to w jego oczach. Był inny, albo po prostu dorósł, kierowanie tak pokaźną grupą ludzi, jeśli wierzyć pogłoskom, musi wymagać sprytu i umiejętności. Chyba, że jest to coś innego… Czyżby bał się, że przyjdzie po niego jego ojciec? Na daną chwilę, wszystkie informacje jakie zapewne usłyszał na to wskazują. Nie powiem, że w tym momencie, mi to pasuje, a wrecz ułatwia mi kolejne zadanie.
Drugi obrócił się Morwert . Nadal ten sam szczeniacki wyraz twarzy, pełen zawiści i chęci mordu. Nic się nie zmienił. Zdawać się mogło, że tylko Caroow panuje nad całą jego energią. Mógłbym przypuszczać, a raczej byłem tego pewny, że gdyby nie mój stary przyjaciel. Morwert dawno już rzuciłby się na mnie. Lecz cóż by to dało? W jednej chwili mogłem zdmuchnąć całą tą tawernę w powierzchni ziemi a Caroow o tym wiedział. Byłby głupcem gdy mnie zaatakował.
– No, no, no… – zaczął szukając we mnie oznaki słabości. Nie zobaczył jej. – Kogo my tu mamy. Sersus Kreewn we własnej osobie. – zaśmiał się podnosząc w górę ręce, i zaczynając klaszcząc cicho. – Co się stało, że po tylu latach zaszczyciłeś nas swoją osobą?
Spojrzałem mu w oczy, w których była pustka.
– Jedynie odwiedzić stare miejsca. – spojrzałem po reszcie, która dopiero teraz obróciła się do nas. Jednak nie pokazując swojej twarzy. – Wypić kufel piwa i spokojnie wyjść. 
W tawernie zapadło milczenie. Nie było słychać nawet oddechów, większość albo uciekała albo siedziała w oddali, gotowa do ucieczki.
– Całkiem przypadkiem usłyszałem waszą rozmowę. – zacząłem, jakby czekając abym to jednak ja zaczął to na co każdy czeka.  – Zaczynają zbierać żniwa, Caroow.
– Mówisz jakbyś wiedział o kim mowa. – Obrócił się do stołu i oparł się o blat.
– Nie mów mi, że nie czujesz tego. Ty, w którym płynie krew demonów. – spojrzałem na niego surowym wzrokiem, przypominając mu kim jest. – Twój ojciec wraca. Dusze już to czują. Demony w tobie to już wiedzą. Pokój zostanie otwarty. 
Widziałem jak na jego twarzy pojawia się strach. Wiedziałem, że to widzi i czuje. Jak demony w jego głowie mu potwierdzają fakty, ale on ich nie słuchał aż do tej pory. Zawsze mi ufał, gdyż moje wiadomość zawsze były z pierwszej ręki. Po raz pierwszy widziałem jak się boi. Czas jednak już nie działał na jego korzyść. Wręcz przeciwnie miał go coraz mniej. Kto wiedział ile dzieliło go od wojny z samym sobą?
– Kłamiesz. – krzyczał Morwert. – Kłamiesz.
Uśmiechnąłem się drwiąco i podszedłem bliżej, tak by zobaczyć ich twarze lepiej.
– Nadal ten sam, dziecinny i mały Morwert. Znałem twoich rodziców, byli dobrymi wojownikami. Lecz śmieć nie była dla nich łaskawa. Ja, nie byłem dla nich łaskawy.
– Zabiłeś ich. A ja zabije ciebie. – na jego twarzy pojawiła się wściekłość.
– Nie. – odezwał się Caroow nadal wpatrzony daleko przed siebie jakby analizował to co właśnie się dowiedział. Wiedziałem już wtedy, że go przekonałem. A to oznaczać mogło tylko jedno, zwróci się do mnie szybciej niż myśli.
Morwert zamarł w pół ruchu i nie ruszył się dalej. Jego pierś falowała jak oszalała, a twarz czerwona jak cegła, wskazywała złość i furię.
– Jak chcesz to zmienić? – spojrzał na mnie Caroow.
– Śmierci nie da się zmienić. Można tylko dostosować się do reguł.
– Masz już plan. – zaśmiał się nerwowo. – Dlatego zawitałeś tutaj po tylu latach. – walną pięścią w stół i zaczął nerwowo krążyć wokół niego. – Ale sam nie możesz tego zrobić. Czyż nie? Potrzebny jest Ci ktoś inny. Ktoś kto nie ma nic do stracenia, w imię większego dobra. – jego oczy na nowo spojrzały moje.
Przez chwilę milczałem. Czułem jak atmosfera robi się gęsta. Zbyt gęsta i za chwilę może zrobić się niebezpiecznie. Widziałem jak każdy czeka tylko na kiwniecie palcem Caroowa by móc zaatakować.
– Ładnie to ująłeś. Mam plan, to prawda. – i sam zacząłem krążyć wokół stołów i krzeseł oddalając się i przybliżając się do reszty. – Ale tak się składa, że wiem coś więcej. I mogę na tym się bazować. A nie chodzi tu o mnie czy o ciebie, a o przyszłość, która jak dobrze rozegramy, może się udać by poszła po naszej myśli.
Wszyscy milczeli wpatrując się w Caroowa i czekając nieustannie na jego decyzje. Lecz on sam milczał, wpatrując się we mnie. Jakby mnie badał wzrokiem. Poczułem się nieswojo.  Czas to zakończyć. Zbyt długo to trwa, a i tak miałem już go wyciągniętego na talerzu. Widziałem to, po tylu latach nie udało się mu tego ukryć.
Obróciłem się na pięcie, nie oglądając się za siebie i ruszyłem wolnym krokiem w kierunku drzwi.
– Czekaj. – był to głos Caroowa, jednak nie obróciłem się. – Co z księgą? Chodzą pogłoski ze byłeś w Pokoju Śmierci.
Obróciłem się mimowolnie i spojrzałem po reszcie. Wszyscy wyczekiwali mojej odpowiedzi. Wręcz czekali na to, by ją usłyszeć.
– Nie byłem po księgę. – obróciłem się i ponownie ruszyłem w stronę drzwi.
– To co po? – odezwał się niepewnie Morwert. – To bez sensu.
Jednak nie obracałem się już więcej. Wiedziałem kiedy wygrałem. Nie musiałem przybywać tu dłużej niż było to konieczne. Zaś Caroow dokładnie wiedział jak skontaktować się ze mną, on jedyny miał ta zdolność, choć dzieliło nas wiele kilometrów, mógł nawiązać ze mną kontakt. Nie bez powodu nasze dusze połączone były znakami.

Published inDusza w Krwi
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x