Rozdział 13 / Tom
Znałem już tą drogę. Ta sama łąka co ostatnio, stałem po środku pustkowia. Zostawiając za sobą nieznaną mi wioskę, stojąc zaś przed gęstym i znajomym lasem. Wiedziałem gdzie podążam. Do drzwi, które stanowiły dla mnie najważniejszą drogę.
Obejrzałem się jeszcze raz za siebie. Dziś widziałem już więcej detali, za polami pszenicy j kukurydzy, prócz lamp ulicznych – widziałem dziś dachy domów, których jeszcze tliło się światło.
– Dlaczego nie mogę pójść w drugim kierunku?
Mój głos wydawał się dziwny, bez emocji i spokojny. Jakiego nigdy nie słyszałem, nienaturalny. Jednak coś mnie wręcz pchało w stronę lasu, nakazywało bym tam dotarł
– Mamy mało czasu – usłyszałem swój głos w głowie.
Wkroczyłem w las.
Zdawać się mogło, że ciemność tutaj żyje własnym życiem. Cienie, które deptały mi po piętach odkąd tylko się tutaj pojawiłem – jak gdyby zaczynały ożywać szybciej, pragnące krwi i ludzkiego ciała.
Teraz wydawało się, że od zawsze wiedziałem kto za mną podąża. Jakby nie było to tajemnica, że gdy wszedłem do lasu – dusze niczym żołnierze zaczęły go heroicznie bronić.
Przerażające postacie, prosto niczym z filmów grozy, pojawiły się w mroku, który z każdym krokiem zdawał się robić gęsty i ciężki. A droga dłuższa i cięższa. Choć przebyłem już ją raz, dziś było inaczej. Zdawało się to wyczuć, niczym przyjemny zapach, który roznosił się w pokoju, za każdym razem kiedy się do niego wchodziło – robił się bardziej intensywny i nieznany.
Każdy krok sprawiał ból, i chodź wiedziałem, że muszę dotrzeć do drzwi, moje myśli kazały mi zawrócić. Być może tylko Nali trzymała mnie przy myśli abym dotarł do mety, by znów zobaczyć jej oczy, które będą opatrunkiem dla moich ran po przebytej drodze.
Cisza zdawała się żyć i nadsłuchiwać. Słuchać było jedynie moje, własne, przyspieszone bicie serca. Był to strach, który otulił mnie swym płaszczem. Choć z czasem zdawało mi się iż w głowie słyszę coś jeszcze, jakby ktoś z daleka szeptał mi w innym języku słowa.
Na nowo przystanąłem przy starym, dębowym pniu drzewa. Każde zdawało być się takie same. Rozejrzałem się dookoła. Wokół grał jedynie mrok. Choć zdawało się w oddali słyszeć cichy szelest, jak gdyby starych, zeschłych liści, kroki postaci kroczących w mroku. Cieni pełzających ku mnie. Niczym swego rodzaju ochrona samych drzwi.
Nie pozostało mi już zbyt wiele. Zdawać się mogło, iż obrany przeze mnie cel jest tuż obok. Tylko ja nie mogę go dostrzec. To ten mrok zdaje się być przeszkodą.
Wyczułem w prawej kieszeni bluzy coś twardego. Bluzy, która towarzyszyła mi w podroży do nieznanego mi światła.
– Medalion. – krzyk zdawał się być milczeniem, echo zgasło.
Powiesiłem go na szyi i mocno chwyciłem za znak. Zrobiło się nagle nieco jaśniej i ciepłej. Ale mrok, który od samego początku zdawał się być nieprzenikliwy i skryty, chował w sobie bestie. I zdawał się nie ustępować tak łatwo, jak początkowo mogłaby się zdawać.
Jednak w mroku pojawiło się małe światełko, lekko unoszące się w powietrzu, przygasło. Jednakże z każdym krokiem mrok nieco ustępował. Odgłosy cieni rosły. Przez chwilę kątem oka, jakbym widział ich macki. Twarz, która nic nie ukazuje. Jedynie pustkę z wielkim otworem gębowym. Unoszące się w powietrzu, bez tułowia. Ich długie, kościste ręce, mierzące ponad normę, zakończone chudymi i długimi palcami – które wyglądały jak szpikulce, ostre i zakrwawione. Przywracały uczucie zimna, lodowatym oddechem. Czysta śmierć w żywej postaci. Chowały się za drzewami, ciemniejsze niż noc, obserwując swoją ofiarę.
Drzwi pojawiły się szybciej niż można było się tego spodziewać. Światło znikło, ukazując przeznaczenie. Na nowo poczułem jego wibracje. Zdawać by się mogło iż szum rozlegał się już do około mnie. Ciche pojękiwania i odgłosy mroku rosły z każdą chwilą. Nie odważyłem się już więcej obrócić. Strach był silniejszy.
Nie poznawałem siebie. Nigdy bym nie pomyślał, że strach będzie ode mnie silniejszy. A jednak, bałem się.
– Nie bój się ich. – odezwał się cichy glos mężczyzny, jakby mówił wprost do mego ucha – Nic nie mogą ci zrobić. – zaśmiał się.
Podszedłem bliżej drzwi. Czułem jak wibrują, jak gdyby żyły i czuły to co ich otacza. Gdy tylko moje koniuszki palców dotknęły ich, delikatnie poruszyły się.
– Czym ty jesteś? – zapytałem
Moja ręka, drżącą ze strachu, przyległa do drzwi, czymkolwiek są. Czułem jej każdy oddech czy bicie serca, jeśli tak można było to w ogóle nazwać. Wtedy z mroku wyłoniła się całość.
Mimowolnie cofnąłem się kilka kroków w tył. Moim oczom ukazał się ceglany, czerwony dom. Ściany porośnięte korzeniami drzew i zielonymi krzewami. I choć był mrok, z czasem zdawało się jakby krwawiły, z bólu.
Serce zaczęło bić szybciej. Poczułem jedynie przerażenie, lecz teraz nie byłem już pewny czy aby na pewno to moje odczucie. Medalion, który cały czas wisiał na mojej szyi, zrobił się ciepły – co było dość dziwne. Dotychczas był cały czas zimny, nie przyjmował mojego ciepła.
– Wiesz jak je otworzyć – odezwał się na nowo głos mężczyzny w mojej głowie. Tym razem głośniej, mówiąc po woli i donośnie. – Wystarczy tego chcieć. – powiedział ciszej.
Czułem na swoich plecach ciarki. Nie wiedziałem co mam z sobą zrobić. W jednej chwili pragnęłam tam wejść, a drugiej zostać i odnaleźć Nali.
Nali… Elfki..
– Chcesz tego – zaśmiał się – Ja to ty synu! – rozległ się krzyk, lecz już nie w mojej głowie.
Głos dochodził ze środka budynku. Mimo, że widziałem tylko te same drzwi i jedynie jedna ścianę, wiedziałem. On pochodzi ze środka.
– Tom, to jeszcze nie czas. Wracaj do domu. Szukaj Sersusa.
– Nali? – zapytałem się cicho – Gdzie mam go szukać, jak nikt nie wie gdzie on jest?
– Znasz go lepiej niż sądzisz. – powiedziała, a głos ucichł .
***
Ze snu wyrwał mnie głośny łomot w drzwi, chociaż nie byłem tego tak pewny. Znak na ręce także mnie piekł. Spojrzałem na rękę. Nic nowego i innego.
Wstałem i spojrzałem w szybę okna przyglądając się własnemu odbiciu. Twarz wyglądała na zmęczoną, włosy rozczochrane, a oczy błądzące daleko. Dopiero po chwili zauważyłem kto stoi na wąskiej ścieżce i uporczywie macha do mnie.
– Kira! – pokazałem ręka cześć i szybko zbiegłem na dół – Na śmierć zapomniałem.
Sara siedziała w kuchni czytając jakąś z grubych książek.
– O, – spojrzała na mnie – wstałeś już?
– Hej, wstawaj. – powiedziałem nakładając buty – Idziemy.
Nie ruszyła się z miejsca.
– Idziemy? Gdzie?
– Na miasto? Choć – stanąłem w progu kuchni – Dawaj, szkoda czasu.
***
Zaskakujące, jak to się dzieje, że dziewczyny tak szybko się dogadują – mimo że wcześniej się nie wiedzieli ani razu?
Szliśmy kamienistą drogą, mijając po drodze stare i zniszczone domy, ale których ogródki pachniały świeżością. W oknach często za to była pustka, zasłonięta kolorową kotarą. Z komina lekko ulatywał dym, biały i słaby – tak iż z tej odległości był ledwo co widoczny.
Otaczał to wszystko las i wzgórze. Te z początku, były suche i częściowo połamane, niczym ostre szpikulce wystające z ziemi, lecz im dalej tym bardziej było zielono i czarno.
Sara, która razem z Kirą szły na przodzie cicho z sobą gawędzili, jakby się znały od dawna.
– Dokąd nas prowadzisz? – zapytałem.
Kira odwróciła się i uśmiechnęła. Po czym ponownie spojrzała przed siebie wskazując głową na wielki budynek.
– Do tawerny. – obróciła się i spojrzała na mnie – Do takiego, jakby to powiedzieć? Centrum naszej wsi.
Spojrzałem raz jeszcze przed siebie. Był to wysoki, zbudowany z kamienia budynek, piętrowy. Z drewnianych okiennic i drzwi wejściowych łuszczyła się biała i pożółkła farba. Tak jak i szyby, częściowo powybijane z górnych partii domu. Mimo, iż z dachu wystawały dwa popękane kominy, nie było w nich widać dymu.
– Jak to wszystko się jeszcze trzyma? – spojrzałem na popękane ściany i balkon z prawej strony, z widokiem na podwórko – którego belki pękały w pół.
– Magia – oświadczyła krótko Kira. – Ja stawiam.
Uśmiechnęła się do nas i weszła do środka.
W środku, mimo że cały czas miałem nadzieję, iż przywita nas miły zapach – zawiodłem się. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. Drzwi zaskrzypiały potwornie, dając znak wszem i wobec, że tawerna ma nowych gości. Jednak mimo licznych gości – nikt się nie obrócił.
Sara spojrzała na mnie, wstrzymując powietrze. Bynajmniej tak to wyglądało. Z wpisanym na twarzy zdaniem – „ Nie wytrzymam tu długo”.
Przywitał nas zapach prawdziwej speluny. Zapach tytoniu i mocnych trunków mieszał się z zapachem kibla. Nie potrafiłem nazwać tego inaczej. Oczy same zaczęły łzawić.
– Eh… Piękne miejsce. – powiedział głos w mojej głowie.
– Nadal te samo – dodał drugi.
– Chodzicie – zawołała nas Kira – stojąca na przeciw baru.
Im dalej, w głąb wchodziłem, tym bardziej napierało mnie uczucie, które mówiło że znam to miejsce. Jakbym niegdyś sam tutaj siedział i pił jedno z wielu piw. Nie wiedziałem czyj był to obraz. Mój czy demonów siedzących w mojej głowie. W szczególności znajomym miejscem wydał mi się bar. Siedząc na wysokim krześle i obserwując jak młody barman leje piwo do wielkiego i ciężkiego kufla. Następnie podaje go kobiecie, siedzącej przy młodym czarodzieju. Obraz szybko się rozmył.
– Co chcecie? – zapytała Kira.
Z pomieszczenia za barem wyszedł barman, stary i poczciwy już mężczyzna w podeszłym wieku, o siwych włosach i bladej cerze. Na oczach miał czarne okulary.
Widząc nas ręce zaczęły mu się trząść. Wyczułem strach, samoistnie i lekko, zarys magii – bardzo słabej. Miałem wrażenie, że Sara też to dostrzegła, lecz bardzo szybko ukryła ten szczegół.
– Robert Firt. – odezwał się głos w mojej głowie, tym razem kobiecy.
Firt omiótł szybkim spojrzeniem naszą trójkę, nieco dłużej jednak pozostawiając na Kirze swój wzrok i na mnie.
– Popatrzy, popatrzmy – zawył – Kogo nam czas tu przywiódł. – uśmiechnął się, ukazując tylko kilka sztucznych zębów i blady, zaróżowiony język. – Panna Kira Remson i sam Tomasz Kreewn. Cóż za spotkanie.
– Witaj Firt. – przywitałem się jakby znał go od dawna.
Kiwną nieznacznie głową, a uśmiech z jego ust znikł.
– Co wam podać? – zapytał się przez zaciśnięte usta – Na nasz koszt.
– Pitnego miodu – odpowiedziałem głośniej – trzy razy.
Firt obrócił się i wyciągnął trzy kufle spod lady. Następnie przetarł jr czystą ściereczką i po kolei zaczął nalewać płynnego złota do ich środka, podając każdy z kufli na blat lady.
– Długo znałeś Sersusa? – te słowa same wypadły mi z ust
Barman przed dłuższą chwilę milczał. Patrząc się bacznie na mnie i obserwując mnie spod swoich czarnych okularów. Gdy nalał i podał już trzy miody pitne, obrócił się i zajął się sprzątaniem – tą samą ściereczką, co uprzednio czyścił kufle, teraz wycierał tylnie czarne blaty.
– Znałem Sersusa. – powiedział cicho – Często tu siedział, – obrócił się i jeszcze raz spojrzał na mnie. – Był wtedy taki sam młody jak ty, ale wtedy jego ręce nosiły już z sobą krew. – uśmiechnął się – Wiem o nim tylko tyle ile usłyszałem w tym barze.
– Kłamie. – odezwał się głos w mojej głowie – Spytaj się o Ane. Wiemy dzięki komu znalazła się w rękach Wuki.
Starzec obrócił się. Chyba wyczuł zagrożenie. Ale nie mogłem w tej chwili, ot tak przerwać tej rozmowy.
– Kłamiesz – zawołałem nieco głośniej niż bym chciał.
Ku mojemu zdziwieniu barman stanął trzymając się witryny. Obejrzałem się dookoła. Mimo iż każdy zajęty był piciem piwa i rozmową, wiedziałem bardzo dobrze że słucha naszej rozmowy. Wiedziałem to.
– Tak samo jak skłamałeś o Anie. – dodałem. – Jak myślisz, co by zrobił Sersus gdyby się o tym dowiedział?
Na twarzy barmana zagościł złośliwy uśmieszek. Wpatrywał się we mnie, jego oczy wirowały do około. Nawet przez ciemne okulary było to widać. Nastała głucha, przejmująca cisza, w której każdy badał drugiego.
Wiedziałem, że to odpowiedni moment na dalszą konwersacje. Nie wiedziałem dlaczego tak bardzo chcę brnąć w to dalej, poznając przy tym zdarzenia, które wydarzyły się lata temu. Ale jeśli pozwoli mi to dowiedzieć się więcej o Sersusie Kreewnie. To czemu miałbym nie brnąć w to dalej? Instynkt kazał iść dalej, uporczywie czekać na słowa barmana. Słowo za słowo.
Sara i Kira , które dotąd nie odzywały się, nasłuchując naszej wymianie zdań – teraz jedynie bąknęły coś w rodzaju „Idziemy zająć swoje miejsce”. Dokładnie obserwując barmana, usiadły jak najbliżej mnie, obok wolnego stolika i czekały .
– Nic nie wiesz. – wycedził przez zaciśnięte zęby – On mi kazał. Zabiłby gdybym tego nie zrobił.
– On? Czyli kto? Caroow?
– Caroow? – zdziwił się, jego twarz zrobiła się czerwona – Ana była dla niego wszystkim.
– Versus. – wyjąkała Kira niepewnie, nawet z oddali słyszałem to imię.
– Kto? – zapytałem, spoglądając to na barmana, to na Kirę.
– Wampir. – powiedział cicho, oglądając się na innych. Jakby bojąc się, że ktoś nas usłyszy – I to nie byle jaki wampir. Najpotężniejszy jakiego widział świat. Podobno nawet miał układy z samymi demonami. – przerażony tym co właśnie powiedział, zaczął wycierać kufle, białą, suchą szmatką raz jeszcze.
Nowe imię i rasa, którą już mogłem zobaczyć w akcji. Wuka. Czy wtedy, w lesie, też on był? Jaki ma to związek z Sersusem?
– Co on ma wspólnego z Sersusem? – na nowo słowa same padły z mych ust.
– Versus podobno zawdzięcza mu życie. – dodała Kira po chwili – Ale od ponad pięćdziesięciu lat nie było go widać.
– A jak związana była z tym wszystkim Ana?
– Była czarodziejem, silnym i o niebywałych umiejętnościach. Versus nie przepada za czarodziejami. Jedynym wyjątkiem był Kreewn. Reszta psuła mu interesy. Jak sam dodał Versus kiedy tu przesiadywał w interesach „Krew czarodziei smakuje lepiej niż zwykłego człowieka.”. A podobno dodaje niebywałej siły. – szybko uciął gdy w drzwiach pojawił się nowy gość. – I tak powiedziałem ci za dużo.
W drzwiach stał starszy mężczyzna. Mimo, iż był w kapturze i czarnej szacie, rozpoznałem go od razu. Już widziałem go raz, w lesie mówiącego, iż to nasza pierwsza lekcja. Nie poczułem nic nadzwyczajnego, żadnego strachu czy paniki. Czego nie można było powiedzieć o barmanie. Jego zachowanie zmieniło się całkowicie. Ręce zaczęły się trząść, a język plątać.
– Kim on jest? – zapytała Sara
– To Bartus Manus. Nauczyciel magii zaawansowanej w szkole. Podobno jego drugim zajęciem jest czarna magia, ta która nawet najwięksi magowie już nie używają. – powiedziała Kira
Manus zamknął za sobą drzwi i omijając zgrabnie stoliki szedł w moim Toma. Każdy wzrok na Sali obserwował go, jak boga – unikając jego spojrzenia. Manus nie patrzył na nich, spoglądał jedynie przed siebie, i na Firta.
– Ma-ma-ma-ma… – zaczął barman.
– Ciszej. – skierował się ku niemu – Nie przyszłemu do ciebie – teraz jego oczy skierowały się ku mnie. – Witaj Tomaszu. Widzę że poznałeś już kogoś. To dobrze. – jego wzrok padł na Kire. – Ale puki jeszcze nie musisz nie brnij za wszelką cenę do niego. Jeszcze będzie na to okazja. Teraz musisz się przygotować, poznać szerzej swoją duszę. – pożegnał się i odszedł, siadając dalej w ciemnym zakądku rogu.
– Nasza lekcja dzisiaj nadal aktualna. – Na nowo spokojny głos w mojej głowie oświadczył krótko.
Wzięłam swój kielich i dołączyłem do dziewczyn.
– Wow. – pierwsza była Sara, która dotąd milczała – Niezły ten nauczyciel. Już doczekać się nie mogę, kiedy będzie mnie uczył.
– Tak. Ma swój styl. – dodała Kira
Nie słuchałem ich, zamiast tego powtarzałem w kółko słowa „…nie brnij za wszelką cenę do niego. Jeszcze będzie okazja.”. Wiedziałem o kim mówił, lecz nie wiedziałem dlaczego. Czyżby bał się, a może wie coś więcej niż inni? A może ma razie, puki co nic o sobie nie wiem.
– Manus. – powiedział głos w mojej głowie, głos demona . – Zna lepiej Kreewn’ów niż oni sami siebie.