Skip to content

Znamiona Dusz: Rozdział 14

0 0 votes
Article Rating


Rozdział 14: Tom

– Jesteś w samą porę – zaczął Manus gdy tylko zbliżałem się do jeziora idąc w mroku – Dzisiaj nauczę cię kilka prostych zaklęć obrony i ataku.
Noc była zimna. Duży i jasny księżyc świecił nisko na niebie, odbijając się w jeziorze. Manus stał wpatrzony w jezioro, najwyraźniej nad czymś myślał.
– Ale najpierw mam do ciebie kilka pytań. – dodał po chwili obracając się do mnie .
Jego twarz pokryta była licznymi, starymi już bliznami. Zresztą, nie tylko twarz miał całą poszytą. Jego dłonie także nie wyglądały lepiej. Jego oczy dokładnie mnie obserwowały, każdy mój ruch. Mimo startego wieku, trzymał się całkiem nieźle, pomyślałem.
– Słyszałem, że walczyłeś z Morwertem. Wezwałeś demony do siebie.
– Tak. Zabili mi Nali. – zaprotestowałem.
– Wiem. Była u mnie, – zaczął – a właściwie jej dusza,  przed naszym spotkaniem. Mówiła co zrobiłeś im, jak to wygladało. – zawahał się na chwile – Demony, które w tobie siedzą pomogą ci, tylko musisz się ich słuchać ale i też samodzielnie myśleć.
– Była u pana?


– Tak. Ale nie próbuj jej wołać, wbrew temu co mówią inni. Zrozumiałeś?
– Tak, ale…
– Zrozumiałeś? – przerwał mi, nieco donośniejszym tonem.
– Tak. – spojrzałem na jezioro, na jego odbiciem w ciemnościach wody.
– Druga sprawa jest taka, że nie szukasz Sersusa. Na to przyjdzie czas. Musisz mi przyrzec, że tego nie zrobisz. – patrzył mi prosto w oczy – Nie szukasz Sersusa.
– Dobrze. – spojrzałem na niego. Wiedziałem, że dalsza dyskusja dlaczego, nie ma największego sensu.
– A więc dobrze. – zaklaskał w dłonie – Sprawy organizacyjne mamy już za sobą. Jako, że płynie w tobie krew demonów, nie musisz używać różdżki jak większość magów. Zaczniemy od prostych zaklęć obronnych. Potrafisz już stworzyć mocna tarcze, zaś ja nauczę cię podstaw i jak zrobić to szybko. Twoja tarcza zależy od ciebie jaka będzie silna. Przypomnij sobie jak udało zrobić ci się pierwszą tarcze.
– Nali tłumaczyła mi to, abym zebrał w sobie wszystkie emocje i użył ich do konkretnego celu.
– Właśnie tak. To jakie emocje w sobie zbierzesz, będzie zależeć od tego jak silne zaklęcie uda ci się stworzyć. Zrozumiałeś? A jednocześnie nie możesz tych emocji pokazać innym. Tak samo jest z atakiem.
Początki takie są – wmawiałem sobie za każdym razem, kiedy coś mi nie wychodziło, bądź kiedy daną czynność musiałem powtarzać kilka razy do znudzenia. Choć wychodziło mi to już całkiem nieźle. Obrona nie wychodziła mi najlepiej, zaś z atakiem było lepiej. Moja energia wręcz eksplodowała, więc ćwiczenie ich nie było tak częste. Wybuchy nie były wskazane nocą, zwłaszcza że nikt o tych lekcjach nie mógł wiedzieć.
Zdawać się mogło, że zaraz będzie świtać, lecz gdy spojrzałem na zegarek wskazywał, iż minęło zaledwie dwie godziny. Mógłbym przysiąc, że siedzę tutaj już przynajmniej sześć. Byłem już wyczerpany, i Manus chyba to zauważył.
– Na koniec chcę Ci coś pokazać. Zajrzyj w tafle wody.
Podszedłem najbliżej jak się dało, czując jej mrok i chłód wody, spojrzałem w dół. W tafli wody odbijały się jedynie gwiazdy i blask księżyca. Nic co by przykuło moje zainteresowanie.
– A teraz zrób to jeszcze raz, ale patrz lepiej. Zobacz cienie.
– Jak? – zdziwiłem się, próbując cały czas zobaczyć cokolwiek innego niż gwiazdy.
– Zamknij oczy i pomyśl przez chwilę. – zawył głos w mojej głowie.
Zamknąłem oczy, oddychając szybko zacząłem intensywnie myśleć. Na początku były to szybkie myśli o niczym, lecz później widziałem je. Pamiętam im ciebie gdy po raz pierwszy ich przywołałem. Otworzył oczy i spojrzałem dookoła. Ciemność zdawała się wirować i drżeć, tak jak i woda. Zrobiło się gęsto od mroku i cicho, zbyt cicho. Ogarnął mnie smutek, zbyt potężny by przywrócić na swojej twarzy uśmiech.
Dopiero wtedy zobaczyłem, niczym ptaki na wietrze – cienie, latające wokół jeziora. Dziś, w żaden sposób nie przypominały mi człowieka. Ciemniejsze niż otoczenie szukały najwyraźniej czegoś. Były nerwowe czy niespokojne, nawet ja zdołałem to wyczuć.
– Widzisz je – powiedział cicho nauczyciel  – Widzę ich w twoich oczach. Nicość.
– Szukają coś – powiedziałem nie odwracając oczu od cieni. – Są nerwowe. Coś co było w tym jeziorze, albo …
– Ci… – przerwał, zamknąłem oczy i patrzył w dal, przed siebie.
Nastała cisza. Manus nie odezwał się. Stał z zamkniętymi oczami i oddychał lekko i wolno, trzymając swoje ręce nadal w kieszeni. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem. Był pierwszym człowiekiem, który budził we mnie szacunek, aż tak wielki.
– Znak – zawył głos w mojej głowie – Na dnie, litra M porośnięta starymi korzeniami drzewa. Nosi w sobie krew… – zamilkł
– Co? – zapytałem sam siebie – O czym ty mówisz?
– To znak. Zapamiętaj go. Duża litera M, porośnięta starymi korzeniami. Wręcz wyrwana u podstaw drzewa…
Spojrzałem tępo w środek jeziora, próbując zobaczyć coś więcej niż tylko mrok i cienie nad jeziorem.
– Na dzisiaj koniec. – odezwał się po chwili – Jutro zajęć nie będzie. Odpocznij, powiadomię Cię o następnych.
– Dlaczego? – zdziwiłem się, patrząc na nieobecna twarz Manusa – Co się stało?
– Mam jutro spotkanie. – skłamał.

***

Zegar zabił po raz szósty. Gdy otworzyłem oczy, panował jeszcze półmrok. Za oknem panowała gęsta jak mleko mgła, w zasadzie to widziałem tylko ją.
– Dziwne. Wczoraj w nocy było całkiem ładnie.
Spojrzałem jeszcze raz na pokój i otworzyłem drzwi.
– Chyba czas na kawę.
Kuchnia o tej porze powinna być pusta, jak zawsze.  Powinna…
Przy stole i zlewie krzątał się mały i kościsty stwór, wielkości metra. Jego blada i biała skóra była niczym śnieg, która dokładnie odznaczała każdą kość na jego ciele. Długie, zakończone ostrymi pazurami palce sięgały raz po raz po drobne naczynia i talerze, które chował po szafkach.
Obrócił się w moim kierunku. Jego martwe oczy spojrzały w moje, tylko przez chwilę – po czym na nowo wrócił do sprzątania.
Stwór miał na sobie jedynie czerwone i cienkie prześcieradło, założone przez głowę, z wyciętymi na ręce dwoma otworami.
– Co to jest? – pomyślałem
– Nie co a kto. – poprawił mnie głos w mojej głowie – Skrzat domowy. – oznajmiła kobieta.
Podszedłem po woli bliżej, mijając próg kuchni.
– Czy życzy sobie Pan czegoś? – zawał piskliwym głosem stwór.
– Co? – w moim głowie usłyszałem przerażenie – Pan?
– Tak – przerwał na chwilę swoje zajęcie – Panie Kreewn, czy coś sobie pan życzy?
– Nie, chyba nie. – spojrzałem zakłopotany na niego z góry.
– Dobrze. – odpowiedział po woli, jakby wypowiedzenie tych kilku liter było już i tak nazbyt wiele, skłonił się i poszedł w kierunku drzwi.
Obserwowałem go przez cały czas. Teraz gdy nieco ochłonęłam, widać było jego arogancję i nienaturalne zachowanie wobec mnie.  Wątpiłem by skrzat zechciał mi odpowiedzieć na kilka pytań. Ale skoro wola mnie swoim panem? Nie byłem pewny czy aby na pewno chce sam zadać to pytanie. Skrzat musi pamiętać wiele historii z tego domu, kto wie. Pewnie taką postać jak Sersus Kreewn czy Caroow – musi znać. Bez wątpienia. Kto wie ile wieków już w tym domu żyje.
– Czekaj. – zawołałem, gdy stwór był już za drzwiami, nie będąc pewny czy ten mnie usłucha.
– Tak? – zawołał cicho stojąc w drzwiach kuchni.  – Panie?
– Kim jesteś?
– Ja? – zdziwił się stwór – Skrzatem, ostatnim z żywych na tym świecie. Uratował mnie twój dziadek. Sam Sersus Kreewn – uniósł pierś dumny – z rąk tego Versusa – wycedził przez zęby – 50 lat temu. – powiedział skrzat, ale widząc pytająca moją minę dodał – Przyrzekłem służyć jemu i jego rodzinie aż do śmierci, za ten czyn.
Ostatni żyjący, na dodatek uratowany. Na pierwszy rzut dość naciągana historia. Dlaczego zawsze kręci się wszystko wokół mnie?
– Co się stało?
– Była wojna – zaczął wpatrzony w podłogę. – Było nas wielu, służąc swoim panom i rodzinom. Ale magia nas wykańczała, każde jej użycie odczuwaliśmy zbyt mocno. Aż w końcu tych słabszych wykańczała. – zasyczał – Pan Sersus ochronił mnie, nakładając na mnie swoją magię. – zamilkł.
– Później Sersus znikł – odezwałem się l, raczej sam do siebie niż do skrzata. Jednak doskonale to usłyszał.
– Tak mówią. Ja w to nie wierzę – zaskrzeczał – Gdzieś się ukrywa i czeka na odpowiedni moment.
– Jaki moment?
– Jak to jaki?  – zdziwił się skrzat – Teraz gdy nadszedł drugi z rodu o sile demona tylko czekać aż przybędzie Pan Śmierci. – Skrzat zawahał się na chwilę widząc moją przerażona minę  – Jestem pierwszy, który to tobie mówi?
– Drugi o sile demona? – powtórzyłem niewiedząc sam co mówię  – Jaki Pan Śmierci.
Skrzat zaśmiał się i splótł swoje długie ręce.
– Taa – zawył z radości – Pierwszego o sile demona zwą Kaja. Gdzieś tam w odległym świecie jeszcze nie wie kim jest.
Skrzat przez chwilę stał z zaciekawioną miną wpatrzony we mnie, do którego najwyraźniej nie docierała jeszcze ta informacja.
– Czyli obudziłem Pana Śmierci?
– Tak. – odezwał się – Swojego ojca.
– Ojca?
– Stare dzieje, prócz ciebie nikogo już nie ma w tym świecie. – zamilkł na chwilę nie odpowiadając na pytanie – Widzisz je, prawda? – podszedł bliżej i powiedział szeptem – Las i drzwi. Jesteś tam codziennie we śnie.
Nastała cisza. Słychać było jedynie dźwięk urządzeń kuchennych. Skrzat przez chwilę przyglądał się z zaciekawieniem we mnie, wirując swoimi wielkimi oczami, jakby chciał mnie prześwietlić całego wzdłuż i wszerz. Zaś ja, niczego świadom chłopiec, po woli zaczynałem się go bać. Zbyt dużo wiedział o mnie i historii, która w jakiś sposób miała być ze mną związana.
Być może nie tylko ja miałem owe sny, a wszyscy którzy byli z tym kimś spokrewnieni. A ja sam tylko je odziedziczyłem, w jakimś stopniu po swoich przodkach. Jednak z każdą chwilą rozmowa robiła się co raz bardziej dziwna, a skrzat co raz więcej dziwaczał.
– Nie szukaj drzwi. Tym razem poszukaj starego, pierwszego drzewa. Stary dąb. Pamiętaj.
Drzwi kuchni otworzyły się po woli, skrzat znikł. Stałem wpatrzony w stół kuchenny, tak jak gdyby zobaczył ducha. W drzwiach stała Sara w koszuli nocnej.
– Coś się stało? – Zawołała ziewając – Usłyszałam hałasy.
– Nie, nic. Przepraszam, że cię obudziłem.

Published inDusza w Krwi
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x