Rozdział 9 /Tom
Stałem na skraju lasu, w ciemnościach. Było dziś naprawdę ciemno, za mną w oddali widać było delikatne zarysy przydomowych latarni, z których przez mgłę przebijało się delikatne światło. Ale ja tam nie mogłem wrócić, musiałem iść do przodu. Nie wiedziałem gdzie jestem, otoczenie w którym się znalazłem widziałem po raz pierwszy. Jedyne czego byłem pewny to brak czasu, on dyktował mi drogę.
Biegłem teraz po omacku przez gęste krzaki, raniąc przy tym twarz i ręce. W powietrzu było można wyczuć zapach świeżych liści i świeżo skoszonej trawy. Brak odgłosów zwierząt, jedynie huk łamanych gałęzi i głośne nabieranie powietrza towarzyszyły mi w drodze do…
No właśnie. Jedynie to, co było pewne to, to że idę naprzód. Nie wiedziałem dokąd i dlaczego. Ale gdy będę już blisko ono samo wskaże mi drogę. Musiałem być pierwszy przed nimi. Tylko tak mogłem mieć przewagę w walce.
Las i drzewa wydawały się być wszędzie takie same. Z każdym krokiem zdawało mi się, że zaczynam się gubić w tym wszystkim, idąc zataczam po prostu koło. Przystałem, opierając się o pień starego drzewa. Nadal panowała cisza. A więc są jeszcze daleko za mną. Mam przewagę. Wyciągałem rękę na przeciw siebie.
– Jeśli jesteś tutaj, pokaż mi drogę. – pomyślałem.
W oddali rozbłysło czerwone światło. To było to, w tym kierunku musiałem podążać.
Chwilę potem stałem już pod wielkimi, drewnianymi drzwiami. Światło znikło już dobrą chwilę temu, a mimo to, były one nadal widoczne. Każda rysa czy kształt był doskonale czytelny, jak gdyby świecił się jasną poświatą.
– Kreewn. Nie otwieraj ich.- To był głos Nali.
Stała obok mnie, trzymając w ręku swoją różdżkę.
– To jeszcze nie czas.
– To ty?
– To moja dusza Tomaszu. Zawsze będzie przy tobie. A teraz posłuchaj jej i nie otwieraj ich.
– A co za nimi jest?
– Śmierć w jej czystej postaci. – głos dochodził zewsząd, echem niósł się po lesie.
Nali znikła. Moja ręka mimowolnie powędrowała do drzwiach. Miały one wyryte litery i znaki, które widoczne były dopiero po przejechaniu po nich ręka. Całość układa się jak na planszy, w zdanie. Strach był co raz większy, dreszcze przechodziło całe ciało. Zrobiło się lodowato, jakby całe życie uciekło, pozostawiając jedynie smutek i ból. Zaś słowa robiły się co raz bardziej czerwone, ociekając krwią :
„Krew w śmierci życia wiąże się z otchłanią bólu. „
***
Obudził mnie dźwięk kół toczonych po szynach. Siedziałem w jednym z przedziałów pociągu, który pędził tylko w swoim, znanym kierunku. Choć wiedziałem, że ma zawieść nas w wyznaczone miejsce przez elfów, to i tak bałem się tego co może się stać.
Siedziałem, na miękkim i starym fotelu przy oknie. Widok za nim był wręcz oszałamiający. Góry, których szczytów nie było widać i wielkie błękitne jeziora u ich stóp, otoczone zielonymi polanami, pełne różnokolorowych kwiatów. W oczach nadal mieniły mi się kolory. Z dala było widać wysoki las starych drzew, w którym panowała mroczna ciemność, mimo iż słońce świeciło jeszcze wysoko.
Przedział, w którym siedzieliśmy był zdewastowany i stary. Pomalowany różnymi kolorami, podpisany przez kilka setek różnych osób i śmierdział. Nie można było otworzyć okna. Rygiel, który blokował zamknięcie był tak stary iż próba jego otwarcia była niemożliwa.
Spojrzałem na przeciw siebie. Sara, którą dopiero teraz zauważyłem – spała, skulona na wszystkich trzech siedzeniach. Przypuszczałem, że tak jak ja bała się nowego i tego co się stanie. Z dala od rodziny i elfów, których znała.
– Coś się stało? – spojrzała na mnie, otwierając zaspane oczy – Wyglądasz jakby coś się właśnie stało. – wstała i przeciągła się.
Nie potrafiłem się uśmiechnąć i zażartować, czy udać, że wszystko gra. Nie przy Sarze, pod tym względem była wyjątkowa. Nie potrafiłem przy niej kłamać. Poprawiłem się na twardym siedzeniu i zacząłem wszystko od początku.
– Było to takie prawdziwe, jakbym tam był na prawdę.
Sara przez dłużą chwilę nie odzywała się, nie patrzyła tez na mnie. Spoglądała na to co dzieje się za oknem. Myślała, widziałem to w jej oczach.
– Krew w śmierci życia wiąże się z otchłanią bólu. – powtórzyła. – Ciężko stwierdzić o co w tym chodzi. – obróciła się do mnie. – Ten znak, na twojej ręce. Nadal jesteś złączony z jej duszą. Myślę, że to twoja dusza ją szuka. Musisz uważać, by zawsze wróciła z wyprawy.
– Nie pamiętam bym widział znak na ręce. – spostrzegłem.
– Jest to pierwszy sen. – dodała. – Następne będą wyrazistsze.
Nurtowało mnie wiele pytań, na które zbyt ciężko było dostać sensowną odpowiedź. Bałem się tego co mogę usłyszeć, ale prawda wręcz do mnie wolała, bym ją odszukał.
– Co się stało z Sersusem, że znikł?
– Nie wiadomo. – zaczęła. – Znikną w trakcie wojny i odtąd nikt go nie widział. Szukało go wielu, ale on jakby zapadł się pod ziemię. Wielu przypuszcza, że po prostu zmarł. – zamilkła na chwilę, zdawało się jakby wiedziała więcej, ale bała się coś powiedzieć. – Możesz słyszeć wiele, – zaczęła w końcu, – ale podczas wojny zabił wiele magów, krasnali, ludzi, w tym elfów. W tamtym czasie krążyła pogłoska, że mimo iż był zwykłym człowiekiem… – przerwała. – Wiele osób mówi, że płynęła w nim krew demonów.
– A ty jak sądzisz? – przerwałem.
– Myślę, że to nie było to. Może i był potężnym magiem ale nie zawarł paktu z demonami.
Moje serce biło co raz szybciej, i co raz częściej zastanawiałem się nad tym czy powiedzieć Sarze prawdę o tym co naprawdę się stało. Musiałem o tym komuś powiedzieć, musiałem to z siebie wyrzucić.
– Myślę, że go widziałem. – zacząłem, po czym powiedziałem o tym co widziałem po drodze.
– Nie masz pewności. – spojrzała mi w oczy. – Tam samo możesz widzieć dusze innych ludzi. Jeśli płynie w tobie na prawdę krew demonów, widzisz wszystko to co inni nie widzą.
– A co jeśli mam w sobie Anioła?
– Powiedziałeś jej?! – zagrzmiał głos w mojej głowie.
– Muszę. – odpowiedziałem.
– Nie mów tego nikomu. – oznajmiła Sara.
Przez dłuższy czas panowała cisza. Wsłuchiwałem się w odgłosy pędzącego pociągu i w krajobrazy, które mijaliśmy. Co jakiś czas pociąg zwalniał, stawał na peronie i przyjmował nowych, zwykłych pasażerów. Wiedzieliśmy jedynie, że mamy wysiąść na ostatnim przystanku, dalej już pociąg nie jechał. Stamtąd ktoś nas odbierze, dalej pojedziemy samochodem. Dla Sary było to dość nowym uczuciem. Wszystkie związane z normalnym życiem przedmioty, ludzie czy rzeczy były dla niej obiektem fascynacji.
– Zdaje mi się, że Caroow nie przyszedł do mnie z ciekawością. – zacząłem. – Wie o mnie coś więcej. Czuję to.
Sara przez chwilę wpatrywała się we mnie, badając mnie. Nie wyczuwałem jej magii, jak magii Nali. Ale coś przyprawiało mnie o dreszcze, podobnie jak w przypadku Ralweya. U Nali wyglądało to inaczej, jej magia wypełniała wszystko dookoła nas.
– Mówi się, że potomek samej Martwej Krwi przybędzie by go pomścić. – wypaliła tak nagle Sara, iż przez chwilę na moim ciele pojawiła się gęsią skórka.
– Martwa Krew to Sersus Kreewn. – podała po chwili zastanowienia, widząc moją pytającą minę. – Nie wiem dokładnie o co chodzi i w jaki sposób masz go pomścić. Ale ucieczką w czasie wojny Kreewn, narobił sobie wielu wrogów, którzy chcieli jego głowy, w tym także Caroowa.
– Żeby go pomścić, trzeba go najpierw znaleźć.
– Myślę, że można zacząć od Caroowa. Będzie wiedział gdzie go szukać. – uśmiechnęła się. – Jeśli jesteś Synem Panów, będzie łatwo ci go znaleźć.
– Caroow był jednym z Synów Pana?
– Tak . Mówi się o nich, że płynie w nich krew demonów. Pomagają im w magii. – zamilkła na chwilę patrząc w obraz za oknem. – Ale jest ich jedynie garstka. Mówi się, że prócz Caroowa było tylko jeszcze dwóch. W historii pokazali oni jedynie wojny. Mordowali i znęcali się nad słabszymi. Kreewn był inny. Pokazał jak z magii korzystać naprawdę dobrze. Powiedział, że czarodzieje powinni uczyć się od elfów. Później spotkał Caroowa. Zabijał jak leci. Wszystkich.
– Jak zginęło tamtych dwóch?
– Nie wiadomo. Każdy z nich miał na sobie wyryty w ciele znak Synów Pana. Mówi się , że przyszedł po nich ich pan. Sam demon ich zabrał.
Pociąg po woli zaczął zwalniać. Rozległ się pisk żelaznych kół o metalowe szyny. Za oknem widać było już miasteczka w oddali, za polami i łąkami. Zaczynało robić się szarawo. Słońce zachodziło za horyzontem. Kiedy już całkowicie się zatrzymał, a drzwi otworzyły się z hukiem; stał przed nami mały i betonowy peron.
Naprawdę był mały, gdy wyszedłem na świeże powietrze, byłem wręcz zaniepokojony. Zostaliśmy sami w środku pustkowia, gdzie nie było nawet gdzie się schronić.
Wokół panowała cisza, brak śpiewu ptaków, odgłosów miasta czy samochodów. Serce waliło mi jak oszalałe. Czekaliśmy.
– Ah. – rozległ się donośny głos mężczyzny za naszymi plecami. – To pewnie wy.
Wysoki i szczupły, starszy mężczyzna z siwą czupryną i zmarszczkami na twarzy, ubrany w złoty garnitur, który okryty był czarnym płaszczem z kapturem. Jego oczy wirowały po nas, oglądając nas bacznie.
– Pan to pewnie Tomasz – powiedział do mnie. – A twoja koleżanka to Sara. Czyż nie?
– Tak. – odpowiedzieliśmy równo.
– Mam was dowieść do wioski. Przed nami kawałek drogi, a robi się ciemno. – spojrzał w niebo, które z każdą minutą ciemniało co raz bardziej. – Chodźmy już.
Auto, do którego wsiadaliśmy, nie wyróżniało się niczym niezwykłym. Był to zwykły Volkswagen Golf, jakich pełno widywałem zawsze na ulicach miasta. Jedynie Sara była przejęta nowym środkiem transportu. Jej oczy błyszczały i bacznie oglądały każdy kawałek auta.
– Jest to bezpieczne? – powiedziała tak cicho, że nawet ja z ledwością ją usłyszałem.
Pokiwałem jedynie zachęcająco głową. Kierowca spakował nasze bagaże i po chwili ruszyliśmy. Droga prowadziła dalej przez gęsty i ciemny las.
Auto nie jechało zbyt szybko, raczej wolno że względu na wyboista piaskową drogę, z na pewno licznymi dziurami. Kierowca starał się je omijać, lecz ciężko mu to wychodziło. Samochód podskakiwał co kilka minut, nie dając nam chwili na rozluźnienie się, na wygodnych z tyłu fotelach.
– Na pewno to dobra droga? – zapytałem kilka chwil później.
– Tak. – obrócił się do nas na chwilę. – To jedyna droga do wioski.
– No to super. – zawołał Sara. – Nie wytrzymam tutaj dłużej.
– Wioska jest niezamieszkała przez kilka set lat. Stoi pusta. – odpowiedział na stękania Sary. – Nie wiem po co ktoś was tu wysyła.
– Jak to. – odpowiedziałem pierwszy, za nim Sara zdążyła mnie powstrzymać.
– Oni o niczym nie wiedzą – powiedziała cicho. – Chroni ją zaklęcie. – dodała.
*
Duży i stary znak, porośnięty bluszczem i trawą, który minęliśmy wskazywał iż wita nas…
– Sallih ? – powiedziałem niepewnie.
– Tak. – uśmiechną się. – I oto jesteśmy w wiosce legend.
– To znaczy?
– Dużo się mówi o tych, którzy tu mieszkali. Podobno mieszkały tu czarownice. Byli śmiałkowie, którzy nocą chcieli ją spalić. Dzielni młodzieńcy, wyruszali i nigdy nie wracali. – obrócił się na chwilę do nas. – Wioskę otacza las, to jedyna droga. Podobno las jest przeklęty. Jeśli tam wejdziesz, on cię już nie wypuści.
– Daleko jeszcze? – przerwała Sara.
– Nie – uśmiechnął się po chwili – Już jesteśmy. – zatrzymał auto.
Było już ciemno, żadna z przydrożnych lamp nie działała. Dom stał na uboczu, kolejny był kilkanaście metrów dalej. Żadnych świateł i odgłosów życia. Przez chwilę naprawdę pomyślałem, że nikogo tu nie ma. Jednak widząc to przed czym stoję, spotęgowało moje obawy jeszcze bardziej.
Stary i obskurny budynek, z dziurawym i zielonym dachem. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał się zawalić. Był to piętrowy budynek z drewnianymi i spróchniałymi okiennicami. Były zamknięte, lecz mimo to widać było potłuczone szyby i białe ramy okienne. Ściany, pokryte bluszczem i mchem. Być może kiedyś wyglądało to ładnie, lecz nie dziś. Budynek nadawał się jedynie do wyburzenia.
– To żart. – zaśmiała się Sara, dopiero teraz zauważyłem jej przerażoną minę.
– Tutaj miałem was zawieść. – jego miną była teraz poważna. – To wszystko z mojej strony. – Zamkną za sobą drzwi i odjechał.
Zostaliśmy sami i to zupełnie, w ciemności.
– To nie może być pomyłka. – uśmiechnąłem się do siebie i podeszłam do metalowej bramki.
Świeżo wydeptana ścieżka wśród traw do drzwi, widzieliśmy tylko to w ciemności, i nic więcej po za czarnymi i rozlatującymi się drzwiami. Serce biło mi jak oszalałe, przez to co mogę w środku spotkać. Nie byłem pewny intencji Relweya, dlatego wolałem zachować pozór gdyby miał, ktoś na mnie zaraz wyskoczyć.
Byliśmy już przy drzwiach, kiedy te nagle otworzyły się, wpuszczając na stary budynek nieco światła. W drzwiach stał wysoki i stary mężczyzna o lasce. Uśmiechał się na nasz widok, więc niczego złego nam zrobić nie chciał. Jego twarz była pełna zmarszczek i starych blizn, część schowaną pod siwym i dużym zarostem, czy wąsami.
– Noo – zawołał – A już myślałem, że stary Ralwey sobie żartuje. – zaśmiał się i spoważniała. – Witajcie w progach miasteczka Sallih. – przywitał się – Jestem Rolb. Wejdźcie proszę do środka. – machnął ręką. – Przepraszam za bałagan, ale nie sądziłem, że się zjawicie.
– Dom stoi długo opuszczony? – zapytała Sara przekraczając próg domu.
– Tak. Od ponad 50 lat. Należał do rodu linii Kreewn. Ale przebywali tu różni ludzie – tu dodał po cichu, jakby się obawiał, że w pustym domu ktoś nas usłyszy – nawet Caroow. Wiele razy tylko magia ratowała ten dom przed zniszczeniem.
– Wybudował go pierwszy Kreewn? – zapytałem niedowierzając.
– Co w tym dziwnego? – uśmiechnął się do mnie.
– Pewnie mnóstwo musi być tu informacji na temat rodu Kreewnów. – zawołała Sara z radości. – Stare dokumenty czy fotografie.
– Chciałbym aby tak było. – spoważniał. – Ale wszystkie gdzieś zostały ukryte, te ważne. Szukałem już ich wiele lat i nic. – zamkną za sobą drzwi.
W środku , zważywszy na to co działo się na zewnątrz, nie było tak źle. Porozrzucane stare księgi czy gazety i zdjęcia. Tona kurzu zalegająca na wszystkich meblach i setka pajęczyn, oblegająca ściany i sufit. Dom spowijała ciemność, zero światła.
Rolb odstawił swoją drewnianą laskę na bok. Uśmiechnął się lekko i wyciągnął z kieszeni kawałek smukłego i pokrzywionego patyka. Różdżka, pomyślałem. Inna niż kiedykolwiek widziałem. Delikatna i zwinna. Wręcz pasowała do ręki starca.
Delikatnie machnął prawą ręką w której trzymał różdżka. Bez słów z różdżki prysło żółte i blade światło, oświetlając wszystko do około.
Chwilę później powietrze zaczęło wirować. Kurz i pajęczyny, które zalegały ściany i sufit – zaczęly znikać, stare księgi i gazety na nowo układać się na jedną z półek w dalszej części korytarza. Fotografie na nowo przyozdobione w złote ramy, po woli zaczęły, jedna po drugiej wisieć na białej niczym śnieg ścianie.
Połyskujące się w świetle jasnych kul, wiszących nad sufitem, drewniane siedziska teraz wyglądały jak świeży zakup. Początkowo dom nie wyróżniał się niczym innym od domu państwa Weroy. Wręcz przeciwnie wystój był wręcz identyczny. Białe ściany, na których było mnóstwo rodzinnych pamiątek i sufit, który podkreślał całość. Resztę z mojego życia wydarto. Nie pamiętałem nic, co było ze mną związane.
Uwagę Sary przykuły stare fotografie. Zauważyłem to od razu. Ja nie widziałem tam jednak nic ciekawego, w tych czarnobiałych zdjęciach, które nawiązywały do historii tego domu i mieszkających tu ludzi. Zdjęcia zawieszone były na wysokości oczu, doskonale widać było każdy detal na nich zawarty. Moje podejrzenia nie były bezpodstawne, nie bez powodu ktoś to zrobił.
Większość postaci było dostojnie ubranych, w marynarki, z poważną miną, która patrzyła gdzieś dalej niż zdołałbym zobaczyć. Kobiety, które pojawiały się dość rzadko, bo na kilku z dwóch tuzinów zdjęć, ubrane były w długie, ciągnące się po ziemi suknie, bogato zdobione i falowane.
– To stare zdjęcia Kreewn’ów. – wskazał na kilka fotografii wiszących po naszej prawej stronie. – A te, – wskazał na fotografię wiszącą w głębi korytarza, na której były dwie sylwetki młodych mężczyzn, – to sama Martwa Krew i Caroow. Nigdzie nie znajdziecie tych zdjęć. Tylko tutaj. – z jego słów mogłem usłyszeć dumę.
Było to te jedyne, które zaciekawiło mnie. Podeszłam bliżej by je zobaczyć. Sara, podążyła za mną. Wyczułem na sobie wzrok Rolba, ale nie reagowałem. Na pewno wiedział, z kim rozmawia. Wątpiłem by Ralwey nie powiedział kto tutaj zawita. Więc jednak i on ma w tym wszystkim jakiś swój udział. Wiedział więcej niż było to widać, nie chciał mówić. Teraz wydawać się to mogło oczywiste, że coś ukrywał.
Na fotografii stał Caroow z ręką Sersusa na ramieniu. Wyglądali dokładnie tak samo jak zapamiętałem go w chwili śmierci Nali. Nic się nie zmienił. Zdawałoby się, iż nawet garnitur ma ten sam. Prawą rękę, ta bliżej Sersusa miał schowaną w kieszeni. Zaś w lewej coś trzymał, nawet na czarnobiałym zdjęciu widać było blask przedmiotu. Po prawej stronie Caroowa, stał dumny i nie ugięty Sersus. Wiedziałem że to on, nie musiałem daleko szukać podobieństw. Wystarczyło, że spojrzę w lustro i będę widział te same rysy i budowę ciała. Był ubrany w czarną pelerynę, zakrywała całe jego ciało. Twarz, mimo że miał całe życie przed sobą nosiła już znamiona krwawych bitew. Zza ich plecami widziałem jezioro, wśród zieleni i drzew.
– Sersus. – wyszeptała Sara z przerażona miną – On wygląda dokładnie tak samo jak ty. – spoglądała to na zdjęcie, to na mnie. – Ile lat miał wtedy na zdjęciu? – zapytała Rolba, który znalazł się przy nas.
– Około osiemnastu. – zawołał ochoczo, – Ale jest już późno. Chodźcie, pokaże wam wasze pokoje.
Reszta domu, pokoje, kuchnia i salon, miały w sobie wygląd sprzed kilkuset lat. Stare drewniane komody z ręcznie wygwerowanymi ozdobami, stare, duże lampy wiszące na sufitach czy stojące na szafkach. Brak jakichkolwiek telewizorów czy radia, sprzętu, który chociaż w części mógł umilić życie tutaj. Zamiast tego były książki, mnóstwo książek stojących na półkach. Stare i zakurzone, których od lat nikt nie miał w ręku.
Weszliśmy na pierwsze piętro. Miało nieco nowszy styl niż widzieliśmy na dole, ale nadal był on stary i dobrze dobrany do całokształtu. Na piętrze powitał nas jako pierwszy salon z kanapą i fotelami, wokół których stał duży stół. Po lewej stronie stało duże, stare pianino, zaś o prawej unoszące się w powietrzu, książki. Okna były pozasłaniane wielkimi i w ciemnym kolorze kotarami. Nie było widać tutaj żadnych lamp czy świec, które mógłby oświetlać pomieszczenie, a mimo to nadal było jasno.
Następnie przeszliśmy przez pokój i znaleźliśmy się w małym korytarzu z trzema drzwiami. Ściany były pokryte jasnym i złotym kolorem. Puste, bez jakichkolwiek zdjęć czy malunków jak to było na dole. Jedynie drzwi, ozdobione przeróżnymi freskami. Dość nietypowy wygląd, pomyślałem, jakby ktoś chciał coś ukryć. Nie wątpiłem by coś było tu jeszcze ukryte. Spojrzałem po drzwiach, wyglądały identycznie, prócz jednej i małej uwagi na drzwiach po prawej stronie. Na nich wyryte były dwie litery i symbol, który nosiłem z sobą przez cały czas. Pokój Sersusa. S. K. to Sersus Kreewn.
– Pokój po lewej stronie należy do Sary. Jest już dla ciebie przyszykowany jak należy. – ukłonił się lekko, po czym spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. – Twój Tomaszu jest po prawej stronie. – uśmiechnął się. – Mnie możecie szukać na dole. Wyśpijcie się, jutro mamy wiele do omówienia.
– A drzwi na wprost? – zaczęła Sara gdy Rolb odchodził.
– Są zamknięte. Nikt po Amadeuszu jeszcze ich nie otworzył. Magia jest zbyt silna by ją złamać.
– Amadeuszu?
– Tak, to pierwszy syn Malli i Porta Kreewn ów . Pierwszych z pokolenia Kreewn. – uśmiechnął się lekko zjadliwie – Tak bynajmniej mówi legenda.
– Co? – byłem zdumiony.
– Idźcie spać. Czas naszykować was do szkoły.